PRZEGLĄD TYGODNIA #46 (23 września – 6 października 2024)

TEMATY: Niska frekwencja na filmie. Oby nie stała się regułą – GOUK – jeżeli to prawda. Nie pójdę na wojnę – Ambroziak vs Wagner. Wspomnienie bez kontekstu Odpowiadam Panu Mieczysławowi – Alkotubki. Tusk zgrywa szeryfa – Pionier ma rachunki do wyrównania

Niska frekwencja na filmie. Oby nie stała się regułą

Przegląd wydarzeń rozpocznijmy od kultury, o której dużo napisałem w Przeglądzie Politycznym. Tym razem jednak nie będzie o nowej dyrektor MOK czy o nowym budynku ośrodka, ale o czymś bardziej doraźnym – konkretnym wydarzeniu.

W brańskiej remizie odbyła się emisja filmu o rotmistrzu Pileckim połączona z dyskusją z autorem – red. Tadeuszem Płużańskim. Jest to człowiek dość dobrze znany – na pewno nie jest anonimowy z racji tego, że pojawia się dość często w zapewne popularnej wśród brańszczan TV Republika, ale też w przeszłości miał swój program o rodzinach żołnierzy wyklętych w TVP Historia, gdzie zresztą ugościł także brańszczanina – Pana Mieczysława Korzeniewskiego, brata Józefa „Osy”. Dziennikarzom, ani czytelnikom prawicowej prasy to już w ogóle postać znana doskonale. Z samego faktu, że Tadeusz Płużański przyjeźdża do Brańska, powinna na spotkania z nim przyjść ponad 20-osobowa grupka tutejszych najaktywniejszych osób.

Łącznie widzów uzbierało się zaledwie 15-16, choć trudno liczyć burmistrz, dyrektorów: MOK-u i ZS jako typowych gości. Jeśli sam coś relacjonuję, to siebie też nie liczę. Są to po prostu osoby związane z organizacją lub relacjonowaniem wydarzenia.

Typowym gościem był mój kolega, który gdy dowiedział się ode mnie o filmie ustnie, po prostu przyjechał. Nie zauważył informacji ani na FB BNS, ani na FB Miasta Brańsk (nowy FB MOK nie jest jeszcze popularny – co oczywiste). Są też i takie osoby.

Czy zabrakło informacji z ambony? Być może, bo ta wciąż jest u nas solidnym miejscem przekazywania ważnych informacji. Od samej tylko strony technicznej zaproszenie na wydarzenie w ramach ogłoszeń parafialnych wzmacnia jego popularność, no i wiadomo – ksiądz nie przeczyta z ambony o czymś niegodnym uwagi. Ambona niejako uświęca wydarzenie w oczach wiernych. Pamiętajmy jednak, że jeśli jednak wydarzeń będzie wiele, to trudno by każdy plakat trafiał co niedzielę na ambonę. Analogicznie, sam nie jestem w stanie pisać o wszystkim, co dzieje się np. w szkole, bo większość Czytelników bym zanudził szczególnie częstotliwością pdoejmowania jednego tematu kosztem innych.

Właściwie to ta cała refleksja to myślenie na głos jak zrobić żeby ktoś przyjeżdżający do nas z wartościową treścią, nie był zawiedziony. Przecież nie wciśniemy mu ciemnoty, że o 18:30 ludzie jeszcze pracują. Większość osób jest o tej godzinie po pracy. Poza tym autor wie, że Brańsk to tereny konserwatywne, które takie treści powinny chłonąć masowo jak gąbka.

Nie chcę być upierdliwy i wywoływać do tablicy dyrektora szkoły, szczególnie że Pan Marek dał dobry przykład, samemu pojawiając się na filmie. Wiem też, że trudno jest namówić uczniów, by akurat o 18:30 przyszli do remizy. Łatwo jest ich urwać z zajęć rano, ale trudniej rozkazać im, by przyszli wieczorem na film, szczególnie dokumentalny. Zresztą, gdy nauczycieli nie było zbyt wielu, to po co wymagać obecności od uczniów.

Cholera, nie wiem. Naprawdę nie wiem czy był to incydent, czyli coś jednorazowego czy tak będzie częściej. Szkoda byłoby tworzyć sztuczny tłum na takie pokazy – nie byłoby to autentyczne. Jeszcze bardziej smutne jednak byłoby doprowadzanie do sytuacji, że sala świeci pustkami. Może ma ktoś jakiś pomysł jak to poprawić?

GOUK – jeżeli to prawda. Nie pójdę na wojnę.

[Dłuższy tekst w zastępstwie obiecanego od dawna nagrania wideo adresowanego do Czytelników BNS]

Drodzy Czytelnicy, przyznam że trudno pisze się o swojej sytuacji, swojej osobie, kiedy nie robi się tego z własnej inicjatywy, ale jest się niejako wzywanym do tablicy. Do tablicy wezwał mnie były wojt gminy Brańsk, Pan Andrzej Jankowski i dostawałem też ostatnio nadzwyczaj wiele prywatnych głosów i zapytań o to czy to prawda, że zostałem zatrudniony w GOUK w Kalnicy. No to odpowiem, aby rozwiać wszelkie wątpliwości. To będzie krótki i konkretny statement, nieoficjalne ogłoszenie, a o innych sprawach pochodnych napiszę więcej. Nie chcę żeby ktoś mi zarzucał, że wspominam chętnie i czasami bezkompromisowo o innych, a o sobie nie potrafię. Potrafię, jak najbardziej. Nie muszę się wprawdzie nikomu z niczego tłumaczyć, ale niech będzie – choć raz.

Tak, od niedawna pracuję w Gminnym Ośrodku Upowszechniania Kultury w Kalnicy i nie jest to żadna tajemnica, choć taką aurę ktoś wysnuł jakobym w tym GOUK miał być schowany w piwnicy, potajemnie pobierając wynagrodzenie. Nie wiem czy bardziej się z tego uśmiałem czy bardziej mnie to poirytowało. Na pewno sprawdziło się przekształcone powiedzenie, że prawdziwych przyjaciół nie poznaje się w biedzie, ale odwrotnie – dopiero wtedy gdy coś się człowiekowi uda. Nie ukrywam, że dla odmiany – nobilitowały mnie głosy typu „właściwy człowiek na właściwym miejscu” i „nie przejmuj się tym, co ktoś będzie na ciebie pieprzył na gminie”.

O pracę zapytałem Pana wójta sam i w imieniu gminy obdarzył mnie zaufaniem, za co mu dziękuję. Nie każdy tak potrafi. Nikt mi niczego nie sugerował, nie proponował, zwłaszcza przed wyborami – z Panem Tomaszem Stygańskim nie znaliśmy się wcześniej, a jeśli ktoś ma co do tego jakieś wątpliwości to sprecyzuję – rozmawialiśmy w tamtym czasie zaledwie jeden raz i to krótko, przez telefon. Z czasem udało nam się poznać lepiej. Zresztą jak Państwo pamiętają, kandydatów na urząd wójta nie udało się namówić wtedy na wywiad – kampania wyborcza w gminie miała o wiele bardziej pasywny przebieg względem miasta, o czym już pisałem po wielokroć.

Wróćmy do teraz. Postanowiłem spróbować nie tylko wiecznie pisać, co można zrobić, ale wreszcie mieć też pewien wpływ – nie decydujący, ale i tak większy niż może mieć dziennikarz. Uważam, że praca w kulturze pasuje do mnie i mogę dzięki niej zrealizować kilka swoich pomysłów, niejako zostawić po sobie coś konkretnego, choć i tak pójdzie to przede wszystkim na konto gminy i ok. Funkcja to pracownik biurowy, trwa okres próbny. Tyle i nie ma nad czym się rozwodzić. Trudno, aby szeregowy pracownik i to na wspomnianej próbie wygłaszał jakieś mini-expose jak ostatnio Pani Magdalena, czyli p.o. dyrektora MOK w Brańsku. Dyrektor ma przecież ku temu uzasadniony mandat. Nie ma co gwiazdorzyć szeregowemu – trzeba robić swoje i pokornie znać swoje miejsce. Mam jednak nadzieję, że za jakiś czas będę mógł powiedzieć, że wniosłem jakąś pozytywną cząstkę do gminnej kultury i także sportu, bo nie ukrywam, że Skorpion Kalnica działający na pobliskim Orliku to moje oczko w głowie i myślę, że Pan wójt też myśli podobnie.

Otrzymywałem już głosy typu – teraz to już nie powinieneś pisać, bo jesteś człowiekiem Stygańskiego. Wysłuchuję z uwagą, ale niezbyt biorę sobie do serca takie łatki, bo byłem już w ciągu zaledwie 6 lat działalności w Brańsku: człowiekiem Koczewskiego, człowiekiem Jankowskiego, człowiekiem Bobla, człowiekiem Korzeniewskiego (Mariusza jak też Mieczysława), a nawet człowiekiem Topczewskiego. Jeżeli ktoś ma swoje nazwisko, to nie nadawajmy mu nowego, bo każdy pracuje przez całe życie na swoje. Jak trudno to zrozumieć…

Pracowałem już kiedyś krótko w GOUK, pracowałem przez rok w Brańskim Klubie Seniora. Podejmowałem trudne tematy i będę je podejmował. Są tematy, których zresztą uniknąć się nie da. Jak kiedyś wspominałem, szczególnie burmistrz Koczewski – kolokwialnie mówiąc – nie cisnął mnie w momencie próby zarówno jego jak i moim, za co do dzisiaj go cenię. W drugim przypadku tej cierpliwości było niestety mniej. Aż nie chcę myśleć jakiej reakcji doczekałbym się, gdybym napisał tekst o poprzednim wójcie w trakcie jego urzędowania, tak jak zdążyłem już napisać kilka tygodni temu o nowym. Mało cierpliwości okazałem Tomaszowi Stygańskiemu u początku jego pracy, a jakoś zero pretensji, zero ciśnienia z jego strony. Nawet słowem się nie odezwał zarówno on jak i jego współpracownicy. Potem, już przy podjęciu nowej pracy – żadnych wypominek. A może po prostu odwracając filmowy cytat: „naszym chłopakom brakuje luzu”? A tu przyjechał człowiek z Białegostoku i prezentuje inny model zarządzania gminą. Czy jest to model dobry? Z czasem się przekonamy – dla dobra gminy i tutejszej społeczności chciałbym, aby najbliższe 5 lat były udane. Wójtowie przychodzą i odchodzą, a gmina zawsze powinna się rozwijać. Dodam, że połowa mojej rodziny mieszka w gminie Brańsk – to też jest dla mnie ważne.

Wiecie jak jest. Piszecie do mnie – pytam u źródła lub mam potwierdzone informacje i odpowiadam Wam.Jeżeli wójt zrobi coś godnego pochwały jak np. ostatnio w kwestii połączeń autobusowych, to będę go chwalił na wszystkich odpustach. Jeżeli jego decyzja wzbudzi kontrowersje – daję Wam przestrzeń do wypowiedzi, a wójtowi do odpowiedzi. Oby rządziła prawda. Taki układ jest zdrowy – jeśli ktoś jest uczciwy, to potrafi tak pracować. Praca w samorządzie nie wyklucza rzetelności dziennikarskiej. O klasyczny obiektywizm trudniej, ale dla dziennikarza o wiele ważniejsza powinna być sprawiedliwość. To bardziej precyzyjne i wzniosłe określenie. Pisać należy przede wszystkim sprawiedliwie, czyli dać się wypowiedzieć wszystkim stronom – nikogo nie skrzywdzić. To tak jak z życzeniami – najpierw trzeba życzyć komuś szczęścia, a potem zdrowia. Bo co ze zdrowia, gdy nie masz szczęścia? Na Titaniku mieli wszystko, a nie mieli szczęścia. Bądź sprawiedliwy – wtedy nie będzie wątpiących w twój warsztat i nawijających o obiektywizmie. Zresztą sporo osób używa tego słowa, nie wiedząc, co dokładnie znaczy.

Nikt nie będzie mi mówił jak mam żyć, bo nikt za mnie nie umrze. Nie trzymam się zarazem dziennikarstwa rękami i nogami. Gdyby presja była masowa, to bym zrezygnował, ale widzę, że jednak Czytelników przybywa, a nie ubywa – widocznie ktoś mi jednak ufa. Ogółem bardzo lubię to robić, ale gdybym tego nie robił to nagle zyskałbym bardzo dużo czasu przede wszystkim jako ojciec. Mam synka, który zaczyna wchodzić w etap stu pytań na minutę. Czasami musi usłyszeć – zaraz, tata musi skończyć pisać, zaraz tata musi gdzieś pojechać. Takie sytuacje przyprawiają mnie czasami o moralnego kaca, stąd w wakacje często zabierałem swojego młodego w teren, gdy kręciłem materiały. Czasami się nudził, ale przynajmniej był wtedy przy tacie.

Przypomnę, że w grudniu minie rok od kiedy wprowadziłem możliwość dotowania w pełni niezależnego dziennikarstwa. Takiego niezależnego w 100 procentach, gdy nikt mi nie mógł zarzucić absolutnie żadnych zależności. Dziś na pewno nikt mi nie zarzuci, że nie spróbowałem, nie sprawdziłem czy ma to sens – marzeniem była własna redakcja w centrum Brańska, ale taka, której wynajem utrzymają ze „ściepy” sami Czytelnicy. Całkowicie dobrowolnie, bez dziadowania z mojej strony – dzięki własnym wpłatom odbiorców. Cóż – byłem w tej kwestii niepoprawnym optymistą.

Czapki z głów przed tymi, którzy poczuli w tym czasie odpowiedzialność za istnienie i rozwój lokalnych mediów – będę Wam zawsze bardzo wdzięczny. Przede wszystkim to dzięki Wam powstało o wiele więcej materiałów niż było zakładane pierwotnie w planie. Dojeżdżałem wówczas z Białegostoku – bardzo często specjalnie tylko po to, by coś nagrać, zrelacjonować i nawet nie odwiedzać rodzinnego domu. Zrzutka na paliwo od Czytelników i już w portfelu lżej, bo nie ukrywam, że od momentu skupienia się wyłącznie na BNS, czyli porzucenia pracy dla innych redakcji, wcześniej (przed skorzystaniem z buycoffee.com) wszystkie wyjazdy pokrywałem z własnej kieszeni.

Kilka osób wpłaciło więcej w podziękowaniu za reklamę. Niektórzy dotowali BNS więcej niż jeden raz. Łącznie uzbieranych zostało 1370 zł. Przeliczając stricte na paliwo – było to kilkanaście dodatkowych wyjazdów. Z kolei, gdybym szukał z tego formy utrzymania, a nie tylko zwrotów poniesionych kosztów, byłoby to średnio ok. 150 zł/miesiąc – wiadomo, że dzisiaj nie są to kokosy. Ciekawostka: tyle mniej więcej zarabiałem na stażu w swojej pierwszej gazecie. Układ był prosty – ty u nas terminujesz, masz możliwość pisania tekstów nawet na rozkładówki, ale więcej niż na wagon Marlborasów raczej nie zarobisz. I tak byłem przeszczęśliwy, że mogę przeżyć taką fajną przygodę z pisaniem, że ktoś mnie czegoś nauczy – ludzie, których teksty czytałem przez całe dzieciństwo. Nie wiedziałem, że pisanie potrwa do dziś – kto by pomyślał, że tak szybko będę tworzył dziennikarstwo na własnych zasadach, czyli wolne od wydawców. Czasami wydawcy w mediach cisną gorzej niż politycy – szczególnie, gdy ktoś posiada zapędy wtrącania wszędzie swojej ideologii.

Cóż. Kto uważa, że właśnie się sprzedałem, niech napisze do mnie maila – chętnie zwrócę mu pieniądze z dopiskiem „Sorry, Winnetou”. Z kolei chciałbym także przekazać fizyczne podziękowania Patronom – wielu nie znam z imienia i nazwiska, czasami podany jest tylko mail. Bardzo proszę, abyście Wy również napisali do mnie maila. Przygotuję dla Was okolicznościowe, imienne gifty – chociaż tyle 😉 Nie wstydzić się, tylko śmiało pisać – bardzo mi na tym zależy.

I wreszcie o tej „wojnie”. A właściwie o braku chęci eskalacji jakiegoś niepotrzebnego konfliktu. Byłem pytany w ostatnim czasie czy teraz będziemy sobie co chwila dosalać z byłym wójtem – że jest jakiś kwas, jest jakiś dym. Nie, nie mam takiego zamiaru. Jeśli Pan Andrzej Jankowski chce, niech pisze, co uważa w komentarzach.

Jak Państwo widzą, nikomu nie usunąłem nigdy komentarza, choć czasami się zastanawiam czy konta anonimowe, bez zdjęcia, z ewidentnie wymyślonymi imionami i nazwiskami (a zdarzają się też nawet bez imion i nazwisk) powinny być traktowane tak jak inne. Czasami treść komentarzy idzie też ostro po bandzie. Jeżeli pojawią się ostre wyzwiska, jazda po kimś lub czyjejś rodzinie, to być może dojdzie do historycznego usunięcia komentarza i zablokowania takiej osoby. Po prostu przestrzegam, że choć można u mnie pisać bardzo odważnie (i nawet kompletnie nie na temat danego posta), także w stosunku do mojej osoby, to zachowań na styku prawa i ogólnie przyjętych zasad moralnych tolerować nie zamierzam.

Wróćmy do Pana wójta. Wypowiedziałem się na temat pewnego absurdalnego określenia, które jest jakimś słowem-fetyszem. Słowa, którego moim zdaniem były brański włodarz powinien unikać jak ognia, ponieważ mówienie i pisanie o spadochronach było gwoździem do trumny jego kampanii wyborczej. Gdy kogoś ugryzie pies, to nie podchodzi się do niego raz jeszcze, bo dziad znowu ugryzie. I tak jest właśnie z tym sławetnym już słowem.

Traktowałem obydwu kandydatów sprawiedliwie – także po wyborach. Krytykowałem i Jankowskiego i Stygańskiego. Analogicznie w Brańsku – po wyborach broniłem pewnych dokonań byłego już burmistrza. Nie jest łatwą sztuką bronić przegranych, pokonanych, gdy lud krzyczy „niech żyje król”.

Panu Andrzejowi Jankowskiemu oddaję to, co dobrego zrobił dla gminy Brańsk. Zarazem myślę zresztą, że b. wójt miał u mnie taryfę ulgową, czego dziś nie potrafi dostrzec. Jeden konflikt przez całą kadencję to jeszcze na długo przed wyborami, a przecież radni opozycji w język się nie gryźli. Było o czym pisać, było o co się czepiać.

Zaznaczam więc, że swoim zachowaniem po wyborach, były wójt robi wiele niedobrego dla swojej reputacji jak też dla oceny swojego dziedzictwa w roli gospodarza gminy. A gdy na gminie pojawiają się porównania współczesnego Jankiela do literackiego Jankiela z „Pana Tadeusza”, bo ten był cymbalistą, to nie wiem czy jest się z czego cieszyć. Kiedyś takich wymyślnych porównań nie słyszałem, a teraz słyszę.

No i kiedyś tak głośno wypominano, że wójt Jaworowski podobno nie potrafił przegrać z Jankowskim. Tego nie ocenię, bo nie pamiętam tamtego okresu. Widzę tylko, że obecnie burmistrz Koczewski wrócił do poprzedniej pracy i chyba awansował, więc bieda mu się nie dzieje. Skupia się przede wszystkim na nowej-starej pracy. W krytyce nowej burmistrz jest bardzo oszczędny, jeśli chodzi o częstotliwość, ale gdy już się wypowiada, to podaje wiele argumentów. Jest to krytyka przygotowana. Można się z nią nie zgadzać, ale trudno odmówić kultury wypowiedzi i kultury osobistej. Bardzo często słyszę w Brańsku, że „Gienek to jednak umie się zachować po porażce”.

Być może przez długi czas wygrywała u mnie osobista sympatia do wójta Jankowskiego – nie słabość, ale sympatia. Pana Andrzeja dało się lubić i pewnie dalej się da, tylko teraz musi pewne sprawy normalnie przetrawić, uporządkować. Mam wrażenie, że mało jest osób, które go wspierają. Nie mówię o rodzinie, bo sprawy rodzinne nigdy mnie nie interesowały u kogokolwiek. Mówię o współpracownikach i zwolennikach. Było komu polewać, było komu klepać wójta po ramieniu, a dzisiaj mam wrażenie, że został z tym wszystkim trochę jak Himilsbach z angielskim. Jak w tej piosence: „Gdzie jesteście przyjaciele moi?”.

Też kiedyś miałem taką sytuację w życiu, że mi nie wyszło, wówczas byłem w złej formie psychicznej i czekałem na telefon od kolegi ze zwykłym „jak się czujesz?”. Właściwie to „czekam” na ten telefon do tej pory. Dziś ten kolega – który wówczas wydawał mi się bliski, stąd oczekiwanie na telefon – jest znaną osobą. Ostatnio spotkaliśmy się przypadkiem i padło wspomniane pytanie. Co odpowiedziałem? – (Imię), teraz mnie o to pytasz, po prawie 10 latach? Dzisiaj nie mamy o czym rozmawiać. Było mu głupio i w sumie mi też, bo nikt nie lubi takich sytuacji.

Wspierać człowieka trzeba w odpowiednim momencie – nie tylko wtedy, gdy jest kimś i gdy jest super. Wtedy tak naprawdę nie jest mu potrzebna armia klakierów. Gdy przychodzi kryzys, niezrozumienie – wtedy wsparcie jest naprawdę potrzebne, bo nie każdy potrafi rozgrywać pewne sprawy samemu – niektórzy też sami się alienują, czasami przez pychę, czasami z innych powodów.

Deklaruję, że nie pójdę na prywatną wojnę z Panem Andrzejem Jankowskim i nie będę wchodził w żadne dłuższe polemiki, szczególnie dotyczące mojej osoby. Jest to człowiek prawie w wieku mojego ojca i nie zamierzam z człowiekiem starszym o ok. pokolenie wchodzić do piaskownicy. Porozmawiać możemy tylko na konkretne tematy gminne, jeżeli AJ ma coś wartościowego do powiedzenia i jest to zgodne z prawdą. Porozmawiać możemy też o gołębiach pocztowych. Życzę mu powodzenia i dużo zdrowia.

Ambroziak vs Wagner. Wspomnienie bez kontekstu

Ostatnią książką jaką przeczytałem jest biografia Huberta Jerzego Wagnera, czyli największego trenera w historii polskiej siatkówki, słynnego „Kata”. Z kolei moim dziennikarskim autorytetem jest inny wybitny człowiek siatkówki – równie nieodżałowany Zdzisław Ambroziak. Kto oglądał mecze z jego komentarzem, ten przyzna mi rację, że był to tytan mikrofonu i erudyta. Gościa nie ma na tym świecie już 20 lat, a mi go nadal brakuje, bo zmarł u szczytu swoich dziennikarskich możliwości. Imponuje mi po dziś dzień.

Dlaczego o nich wspominam? Otóż łączy ich pewna sytuacja, która odbiła się bardzo szerokim echem w polskim środowisku sportowym. W 1994 roku popularny „Ambroży”, widząc jak Wagner popada coraz głębiej w nałóg alkoholowy, a otoczenie „Kata” mu nie pomagało (czy też sam był zbyt oporny), postanowił go upokorzyć. Dla jego własnego dobra.

W niezwykle poczytnej wówczas Gazecie Wyborczej, Ambroziak napisał o Wagnerze:

– Może stać się bezwartościową galaretą nasiąkniętą alkoholem – podkreślając zarazem, że nie rozumie jak tak wielka osobowość o mentalności urodzonego zwycięzcy, przegrywa z butelką.

Wagner po przeczytaniu tego felietonu był wściekły. Na tyle wściekły, że ze wstydu stopniowo przestawał pić. W ostatnich dwóch latach życia (2000-2002) udało mu się zupełnie odstawić alkohol, co Ambroziak mógłby nazwać „powrotem z dalekiej podróży”, bo tak zwykł mówić o odrabianiu strat przez naszych siatkarzy i zresztą w półfinale IO z USA przyszło mi to na myśl. „Kat” początkowo znienawidził Ambroziaka za publiczne upokorzenie, ale ostatecznie potraktował tamte ostre słowa jako wyraz przyjaźni i troski.

Odpowiadam Panu Mieczysławowi

W zeszłym tygodniu opublikowałem 2. Przegląd Polityczny, do którego swoje dubia napisał Pan Mieczysław Korzeniewski. Teraz muszę podrapać się po głowie i zgodnie z obietnicą, odpowiedzieć. Są też plusy – jeśli ktoś do tej pory myślał, że Korzeniewscy stoją mi nad głową i dyktują, co mam napisać, to teraz ma niezbity dowód, że tak nie jest. Zostałem zaskoczony znienacka, ale w końcu bransk.eu to portal Korzeniewskich, więc w każdej chwili mogą się wypowiedzieć. Zresztą u mnie też mają zawsze miejsce do swoich przemyśleń, w razie potrzeby 😉

Dla ułatwienia – tutaj mamy Przegląd Polityczny

A tutaj polemikę Pana Mieczysława:

Pierwszą poruszoną kwestią jest opisanie – mam nadzieję przejściowego – sporu pomiędzy radnymi: Wojciechem Ostrowskim i Zbigniewem Romaniukiem. Nie będę wtórny względem tego tekstu – com napisał, napisałem. Doszukał się Pan kpiny względem Pana Wojtka i dowartościowania jego kosztem Pana Zbyszka, ale to Pańska interpretacja.

To, że ktoś był najczęściej wybieranym radnym, nie oznacza że był najlepszym radnym, a to że ktoś przegrywał wybory, nie oznacza, że jest gorszy. Być może zwyczajnie był niedoceniony. Czasami w internecie są publikowane rankingi najbardziej niedocenianych filmów czy gitarzystów. Nie każdy jest nagradzany stosownie do swoich zasług. Sam Pan opowiadał mi kiedyś jak to wielce zasłużony felczer Torczyński, dzisiejszy honorowy obywatel gminy Brańsk przegrał wybory na radnego. Takie cuda się zdarzają.

Podejrzewam, że zastanawia Pana jakie jest moje zdanie nt. przebiegu sesji Rady Miasta Brańsk. Być może niektórzy wychwycili w tekście, że napisałem poniekąd o starciu sowy ze skowronkiem, czy też Kłapouchego z Tygryskiem. Jeden z panów woli na spokojnie, drugi to urodzony fighter, wojownik, ale nie oznacza to, że Pan Wojtek jest upierdliwym staruszkiem. Oj, tego nie powiedziałem. Raczej jest energicznym człowiekiem, który oszukuje metrykę, ale mniejsza o porównania charakterologiczne.

Moje zdanie jest wielu osobom znane – uważam, że sesje Rady Miasta czy Rady Gminy należy prowadzić do skutku, nie zważając na czas. Tak jak conclave – nie wyjdziecie, zanim nie wybierzecie papieża. Skoro nie ma ograniczeń czasowych, to siedzi się i debatuje aż do wyczerpania tematów i porządku obrad. W tej kwestii jestem podobnego zdania co Pan Wojtek i uważam, że trzeba ludziom tłumaczyć wszystko jak krowie na rowie. Tutaj nawet użyję swojego egoizmu, bo gdy wszystko wytłumaczy się mieszkańcom łopatologicznie, to dziennikarz nie musi się głowić, co napisać. Ostatnio radna Sylwia Krasucka w żołnierskich słowach wytłumaczyła czym jest opłata adiacencka. O to właśnie chodzi – tak mówić, żeby każdy zrozumiał, a nie teksty w stylu – to było na komisji. Jestem dziennikarzem – byłem w swoim życiu tylko raz na posiedzeniu komisji. Nikt tego nie transmituje, a opinie i głosowania tam uchwalone są w czasie sesji przedstawione bardzo lakonicznie. Tak więc, gdy trzeba to siedzimy do bólu jak za czasów burmistrza Korzeniewskiego 😉

Dalej. Panie Mieczysławie, lubi Pan używać określenia „wazelinka”. Pod moim adresem słyszę je już drugi lub trzeci raz z Pana strony. Nie chciałbym się przyzwyczajać do takiego słowa, ale oczywiście ma Pan prawo do własnego zdania.

Nie wiem o jakiej “wazelince” można mówić w przypadku powołania nowej Pani sekretarz. Spojrzałem dziewczynie w CV – widzę, że pozytywnie się prezentuje i mogę stwierdzić, że jak to się mówi o piłkarzach „ma dobre papiery na granie”. Tyle, że jest to w tym momencie bardziej dodatek do gratulacji i życzeń – nową sekretarz powinno się podbudować na starcie i dlatego chętnie to robię. Mam ją krytykować, skoro w dniu podpisania umowy ma carte blanche? Mam ją ostrzegać? Ostrzegaliśmy obydwaj Panią burmistrz, gdy wygrała wybory, żeby nie pozwalała, by ludzie skakali jej po pagonach. To samo tyczy się Pani sekretarz – to oczywiste, ale i tak najważniejsze decyzje podejmuje burmistrz. To jest duet – to, co tyczy się Pani Agaty, tyczy się niemal praktycznie 1:1 do Pani Renaty.

Podsumowując tę kwestię, dodam, że jestem wyznawcą zasady Marka Twaina, który mówił, że: Na jednym dobrym słowie mogę przeżyć trzy miesiące.

Kolejny temat. Cytuję, by było jaśniej:

– Jeszcze raz odniosę się do dyskusji i planów budowy domu kultury. A skąd wiadomo, że Pani Burmistrz została wprawiona przeze mnie w zdziwienie w związku z moim krytycznym komentarzem dotyczącym wizualizacji zaprezentowanej na ostatniej sesji? Nie sądzę, by tak było, gdyż chyba kilkakrotnie w bezpośredniej rozmowie zarysowałem moją wizję co do lokalizacji i wykorzystania do tego celu budynku byłej łaźni. Bardzo chętnie uzasadnię mój pogląd na sesji rady (o ile zostanę o to poproszony).

Rozmawiam w miarę regularnie z Panią burmistrz od momentu, gdy o taki częstszy kontakt poprosiłem. Co zostaje tajemnicą dziennikarską, to zostaje, ale nie jest żadną tajemnicą, że Pani burmistrz była zdziwiona Pańską krytyką. Nie oburzona – zdziwiona, bo niech Pan wie, że jest to chyba pierwsza osoba od 30 lat na tak wysokim stanowisku w mieście, która liczy się z pańskim zdaniem. Wypada to docenić – wierzę, że Pan to docenia mimo wszystko.

Zrozumiałem, że Pan nakreślił jakiś wstępny koncept nowego MOK-u, który nie może być bryłą z betonu – w czym zresztą się z Panem zgadzam – i Pani Agata wzięła to pod uwagę podczas rozmowy z architektem, skoro powiedziała o tym na sesji. Potem następuje prezentacja projektu, a Pan nazywa go „hangarem”. Trudno na miejscu Pani Agaty nie poczuć zaskoczenia. Na pewno zadowolona z tego faktu nie była i chyba nikt by nie był na jej miejscu. Tak, wiem i rozumiem, że nie krytykuje Pan burmistrz, tylko projekt.

Czy powinien zostać Pan zaproszony na najbliższą sesję RMB? Tak, popieram, ale w sumie nt. nowej siedziby MOK-u powinna obradować specjalna komisja czy też komitet (z Panem w składzie), zbierając wszelkie za i przeciw. W czasie sesji może znowu mogą się pojawić: poganianie i nerwy.

Ostatni akapit brzmiał:

– Dziwię się też podnoszeniu tematu własności działki, na której stoi łaźnia, jako prawnie nieuregulowanej, gdyż jest to uregulowane od ponad 30 lat. O ile ten argument będzie nadal podnoszony, będę traktował to jako agenturalne wpływy “Rzymian” na rządy w naszym mieście. Ten passus nie odnosi się do Pana Redaktora, lecz do “wątpiących”. Natomiast stwierdzenie “rudera, którą należy rozebrać” musi Pan Redaktor przyjąć “na klatę” jako własne. No cóż… W tej mierze brański samorząd ma już na koncie sporo “zasług”. Wspomnę krótko budynek starej apteki, starych szkół (Binduga, Kościuszki) i kilku innych… Tego akurat po Panu Redaktorze się nie spodziewałem, gdyż powyższe rozbiórki to zwykłe barbarzyństwo kulturowe. A jeśli nie mam racji, to należałoby rozebrać wszystkie “rudery”, np. w Tykocinie (perła architektury Podlasia).

Owszem, napisałem odważnie o tych rozbiórkach. Do budynku łaźni chciałbym wejść i ocenić czy jest tam co zbierać, jak potocznie się mówi (podejrzewam, że nie) i najpewniej zrobię to pewnego październikowego popołudnia, gdy będę wracał z pracy. Za pańską namową, specjalnie to zrobię.

EDIT: Oczywiście wejście do łaźni nie metodą “na partyzanta”, ale za pozwoleniem władz miasta.

Przykład przykładowi nierówny – porównanie do bogatego w zabytki jak las w grzyby Tykocina uważam za nieadekwatne. My w centrum nie zaszalejemy – mamy bloki mieszkalne i zakład produkcyjny. Jak tu zrobić drugi Tykocin? Czekam na Pańskie szczegółowe pomysły.

Moim zdaniem budynek starej szkoły, a murowana łaźnia to mimo wszystko inne przykłady. Za barbarzyństwo na pewno uważam na pewno rozbiórkę tamtego drewnianego budynku, który dobrze pamiętam i chciałbym się dowiedzieć, kto wpadł na tak genialny pomysł, by się go pozbyć. Czy on w ogóle istnieje w innej lokalizacji czy po prostu został rozebrany i go nie ma i nie będzie. W dzisiejszych czasach budynki można przecież przenosić – to nie blok mieszkalny.

Ewidentnie, Panie Mieczysławie nie chce Pan burzyć. Rozumiem, być może to też sentyment. Skoro mnie bierze na wspomnienia po 30., to Pana po 70. tym bardziej powinno sentymentalnie usposabiać w tęsknocie za starym Brańskiem. Zakończę jednak tym, co przeżyłem po remoncie starego skrzydła szkoły. Ten remont zabrał mi mnóstwo wspomnień z dzieciństwa. Dzisiaj wchodząc do szkoły, te ściany i korytarze są dla mnie obce, nie mam czego optycznie wspominać na zasadzie „tędy przeszła historia”. Czy oznacza to, że remont był nieuzasadniony? Nie. Moje wspomnienia zostały poniekąd uśmiercone, ale zrobiono to dla lepszej sprawy, bo jednak w szkole musi być nowocześnie, wygodnie, bo mamy XXI wiek. Podejrzewam, że w podobny sposób chce zadziałać Pani burmistrz. I tu zderzają się Wasze opinie. Dlatego naprawdę warto sprecyzować optykę każdej z osób w tej kwestii w czasie rozmowy, debaty, gdyż podobno jesteśmy na etapie konsultacji i nic nie zostało jeszcze przyklepane w temacie najważniejszej brańskiej inwestycji tej kadencji samorządu.

Pozdrawiam serdecznie i mam nadzieję, że nie poczuł się Pan jakoś nieelegancko zripostowany. Nie musimy się zawsze zgadzać.

Alkotubki na cenzurowanym. Tusk zgrywa szeryfa

Pisałem kiedyś o nowych zakrętkach, ale teraz sprawa jest poważniejsza. Otóż jeden z producentów alkoholu zaprezentował wódkę dostępną w takich samych niemal opakowaniach, co musy przecierowe dla dzieci. Co do zasady nie złamał prawa i nic mu nie można zrobić, ale można za to publicznie powiedzieć, że zachował się po prostu nie w porządku.

Swoją drogą te musy owocowe to super sprawa. Dzieciaki je lubią, a w podróży nic lepszego nie znajdziesz jako przekąskę. Są chyba pasteryzowane – nie wymagają lodówki. Z kolei, gdy otworzysz jogurt – łyżeczka, zaraz dziecko pobrudzone, a taki mus 3-latek może ssać jak jeszcze niedawno cycka. Mój synek bardzo lubi musy – to zdecydowanie świetny wynalazek z myślą o najmłodszych.

I choć wiadomo, że 3,4-latek tylko przez przypadek wrzuciłby taki przypominający mus z procentami do koszyka, a rodzic i tak by mu to wyjął, bo to on płaci, to jednak samo to już jest nienormalne.

Przypomina mi się sukces Piccolo, czyli tzw. szampanów dla dzieci. To dzieło nikogo innego, tylko słynnego Janusza Palikota czy też Janusza P.. Niby owocowa, bardzo smaczna oranżada musująca żeby dzieci też sobie postrzelały w Sylwestra, ale przecież ten nawyk jest chory. Z racji, że Piccolo wchodziło za mojego dzieciństwa, to pamiętam jeszcze gdy strzelali tylko dorośli, najczęściej ruskim szampanem Sowietskoje Igristoje, który podobno nie jest ani szampanem, ani winem musującym, ani nawet ruskim! Dzieci się tylko patrzyły – nie strzelały, nie piły (przynajmniej u mnie tak było). Gdy z kolei weszło Piccolo, co okazało się marketingowym strzałem w dziesiątkę, wszystko się zmieniło. Jako dziecko, nie wyobrażałem sobie kolejnych Sylwestrów bez Piccolo. Tak. Polskie dzieci uczono, że w Sylwestra, gdy alkoholu nie ma, to trzeba sobie jego huczne picie imitować. To tak samo idiotyczne jak gumy imitujące papierosy. Nikt ich nie żuł – każdy wracał ze szkoły i udawał, że pali szluga.

Producentowi takiego musu, który miałby chyba być konkurencją dla silnie uzależniających Polaków małpek, zabieranych do pracy, wypada życzyć ciepłej wódki. I to nie przez złośliwość – jak chłopie tak przechowujesz wódę, w jakiś woreczkach plastikowych, to trudno oczekiwać, że ludzie będą ją pili schłodzoną. Tak więc nie warto z kilku powodów, ale najważniejszym jest dobro dzieci. Nie można mieszać im w głowach.

Dlaczego jednak pomyślano o woreczkach? Czy osoby, które po cichu piją alkohol w pracy (istna plaga tzw. wysokofunkcjonujących alkoholików) nie mogą nadal korzystać z jakby nie mówić szklanych – małpek? (To zresztą był kolejny wynalazek Palikota w celu alkoholizowania Polaków.) Oczywiście, że „mogą”, ale…

Wiecie – szkło stuka, szkło może się rozbić, a z takiej tubki to jedak można pić bardziej na spokojnie. Podobny „problem komfortu” dla użytkowników powstał, gdy na rynek weszły urządzenia do vapowania, czyli tzw. elektryczne papierosy. To zmora nauczycieli, bo kiedyś, gdy uczeń zapalił w szkolnym kiblu na przerwie, to wszyscy czuli dymek, natomiast teraz wchodząc do łazienki czuć piękny zapach niczym po zastosowaniu odświeżacza powietrza. Swoją drogą to naprawdę uzależniający produkt – niby substancji smolistych mniej, ale nikotyny jest tyle samo co w zwykłym papierosku – najbardziej uzależniają jednak słodycz i zapach, bo takie vapowanie owocowego e-papieroska jest trochę jak ssanie dobrego lizaka. Ewentualnym zagrożeniem jest fakt, że nie znamy jeszcze dokładnej szkodliwości tego typu produktu nikotynowego, ponieważ jest za krótko na rynku. Jak działa na ludzi w dłuższej perspektywie? Trudno powiedzieć, a w przypadku klasycznych szlugów wiemy już wszystko.

Na zakończenie tego tematu słów kilka o zachowaniu premiera Donalda Tuska. Facet ewidentnie lubi przykrywać trudne i ważne polityczne tematy pierdołami. Niestety miliony Polaków do tej pory łykają takie zachowania niczym młode pelikany. Tak – z perspektywy premiera rządu alkotubki to – jak mawiają Anglosasi – bullshit.

Owszem. Poważny polityk może wspomnieć o takim problemie i powiedzieć, że zlecił przygotowanie zmian w prawie danemu ministrowi. Co jednak zrobił Tusk? Istne show. Pozwolił – rzekomo z cichacza – nagrać wideo z chwili, gdy wysyła ministra rolnictwa niemal na kopie, w trybie ponadnatychmiastowym wprost z posiedzenia rządu do ministerstwa. Tak – ten sam Donald Tusk, który przyrównywał metody rządzących z PiS-u do populizmu i propagandy rodem z Białorusi, czyli do metod Aleksandra Łukaszenki. Nie ma co się dziwić, że nawet przyjazne mu media straciły cierpliwość do swojego ulubieńca, jeśli nie guru.

Nie chcę się rozwodzić dłużej nad osobą naszego premiera. Powiem tylko tyle – może i poprzedni rząd rozpasał się do granic możliwości. Może i premier słusznie był nazywany Pinokiem, bo kłamał jak na zawołanie, ale już słychać głosy, że PiS przynajmniej zajmował się poważnymi sprawami. Tak – często robiono to niepoprawnie, często zbyt gwałtownie, ale coś się działo – był ruch, była praca. A teraz? Najważniejsze są kompletne pierdoły forsowane przez lewicę i liberałów takie jak: nowomowa czy też skrajne postulaty feministek. Uwala, dosłownie uwala się ważne projekty strategiczne typu CPK i rzuca się granat do i tak śmierdzącego szamba polskiego sądownictwa, zamiast je uzdrawiać. Pytam – gdzie są jakieś konkrety dla obywatela? Niestety – jest ich niewiele. Pierwszy rok rządów PiS-u był szalony. Powstawał projekt za projektem – rodziny dostawały 500+, a najmniej zarabiający, wyszli z nędzy wyzysku i kajdan umów śmieciowych. Tutaj tej energii po prostu nie widać, choć ministrów w rządzie jest bez liku. Mam nadzieję, że przynajmniej dobrze rozwinie się temat tzw. renty wdowiej, czyli mądrego pomysłu Lewicy z kampanii wyborczej. Dobre i to.

KRÓTKO

– Drewniana elewacja budynku gminnego w Szmurłach, gdzie obecnie mieści się GBP, zyskała nowy wygląd. Owe zmiany można określić mianem okazałego liftingu.

– Inna decyzja nowego wójta spotkała się z kolei z pewnymi kontrowersjami. Podbudowa betonowej drogi gminnej we wsi Widźgowo została zlikwidowana. Zdaniem Andrzeja Jankowskiego jest to niszczenie jego ostatnich dokonań przed odejściem z urzędu. Jego następca, Tomasz Stygański twierdzi, że droga była jedynie wyrównana i nie posiadała podbudowy.

– Jeszcze w październiku zostaną zorganizowane Złote Gody w Gminie Brańsk, czyli obchody jubileuszu 50-lecia pożycia małżeńskiego. Odznaczonych par będzie kilkanaście.

– W brańskiej debacie samorządowej powrócił temat budowy bloku przy ul. Kościuszki. Inwestycja realizowana przez międzygminną spółkę SIM KZN Podlaskie po raz pierwszy weszła na tapet w czasie poprzedniej kadencji. Dziś wiadomo, że całkowity koszt inwestycji to ok. 13,8 mln zł (przy minimalnym wydatku samorządu), a potencjalni mieszkańcy bloku komunalnego muszą przygotować 50 tys. zł wkładu własnego, aby móc z czasem zakupić jedno z 24 mieszkań.

– Parafia w Brańsku, a dokładniej rodzice wraz z s. Urszulą zorganizują 29 października ,,Bal Wszystkich Świętych”. Rozpocznie się on modlitwą różańcową o godz. 16.30, następnie będzie sprawowana Msza Święta i po Mszy Świętej przejdzie korowód do salki za plebanią na wspólną zabawę. Organizowane w całej Polsce tzw. bale wszystkich świętych mają stanowić alternatywę dla coraz popularniejszego nad Wisłą „Halloween”.

– 32 160 zł – tyle przekazali brańscy parafianie na rzecz powodzian w czasie zbiórki przeprowadzonej przez miejscowy Caritas, 22 września. Dary rzeczowe zebrane w MOK-u przez obydwa brańskie samorządy również dotarły już do potrzebujących. W akcji pomogli harcerze.

– „Iskry Niepodległej” zawitały do Brańska. Jest to widowisko Biura “Niepodległa” o wybitnych Polkach i Polakach, którzy zmieniali świat. Umieszczono je w specjalnie zaprojektowanej naczepie ekspozycyjnej, dzięki czemu może podróżować po Polsce. Kosmiczny design, cyfrowa opowieść i elementy interaktywne były dostępne bezpłatnie w miejscowościach we wszystkich województwach. W Brańsku na pokazach pojawili się m.in.: samorządowcy oraz nauczyciele z uczniami.

SPORT

Wrócili na własne boisko i na właściwe tory

[Tekst napisany po meczu ligowym z Rudnią Zabłudów i spotkaniu pucharowym z Krypnianką]

Dość długo rozpędzała się nasza lokalna drużyna piłkarska. Można powiedzieć – niczym zespół turniejowy, który nie rozpoczyna od wysokiego „C”, ale właśnie – stopniowo rozkręca się, łapie rytm, a za tym idą coraz lepsze wyniki.

Po raz pierwszy w tym sezonie Pionier znalazł się w górnej części tabeli podlaskiej klasy okręgowej. Niemała w tym zasługa powrotu na własne boisko – nie nominalnie, nie formalnie, ale faktycznie. Panowie biegali po brańskiej – solidnie zroszonej przez brańską OSP – trawie, a na trybunach dopingowali ich kibice z Brańska i okolic.

A skoro o kibicach mowa, to przynajmniej na podstawie meczu pucharowego z wyżej notowaną Krypnianką (2:0) mogę powiedzieć, że jest coraz lepiej. Po pierwsze – w środowe popołudnie na plac szkolny przybyło naprawdę wielu kibiców, a to przecież nieludzka pora w przypadku osób pracujących. Po drugie – nie słyszałem wulgarnych okrzyków. Mam nadzieję, że stanie się to regułą – chyba wszyscy tego chcemy.

Puchary podobno rządzą się swoimi prawami i każdy może wygrać z każdym, ale należy docenić ten cenny skalp – drużyny z IV ligi, niezależnie jakim składem nie wyszłaby na boisko, to zawsze naturalny faworyt starcia z klubem z okręgówki. Tej różnicy w środę nie było widać – Pionier był lepszy, a w drugiej połowie wręcz urządził bombardowanie bramki gości. Wygrana była zdecydowanie zasłużona. Moim osobistym odkryciem był bramkarz gospodarzy – 17-letni Marcin Mirończuk, który znakomicie grał na linii i nogami. Ma chłopak refleks!

W meczu ligowym jednak pomiędzy słupkami drużyny z Brańska powrócił grający trener – Przemysław Masłowski i podobnie jak jego młody podopieczny, nie wpuścił bramki, a Pionier wygrał z wymagającą i nieobliczalną Rudnią Zabłudów również 2:0 (Zawadzki, Zdanowicz).

Piłkarze z Brańska w ten sposób awansowali na najwyższe miejsce w tym sezonie, czyli 4. Mają na koncie 14 punktów. Poza liderem – rewelacyjną i jedyną niepokonaną Spartą Augustów, w górnej części tabeli jest bardzo ciekawie. Pomiędzy 2. lokatą, a 8. jest tylko 5 punktów różnicy. Nie ma więc przepaści. Działa to na korzyść ligi, która gdy bywa nieprzewidywalna, jest też bardziej atrakcyjna.

W klasyfikacji strzelców prowadzą zawodnicy z Gródka i Drohiczyna, którzy mają po 9 trafień, ale świetnie radzą sobie też brańscy zawodnicy – Karol Kosiński ma 7 goli na koncie, natomiast Piotr Zdanowicz – 6. Dodajmy do tego ostatnią systematyczność kapitana – Pawła Zawadzkiego i widać jak na dłoni, że jest komu strzelać bramki w drużynie znad Nurca.

Kolejny mecz Pionierzy rozegrają w sobotę o 17:00 – wszystko wskazuje, że przy sztucznym oświetleniu, bo takowe, ładny obiekt Narwi Choroszcz posiada. Beniaminek potrafił już płatać figle faworytom – widać, że nie spieszno tamtejszym zawodnikom do rozpaczliwej obrony przed spadkiem. Zdecydowanie chcą spokojnego utrzymania się w KOS. Z ich strony może nie zabraknąć ostrej gry. Bycie na podium w klasyfikacji kartek, w końcu zobowiązuje.

Zaskakująca wpadka. Puchar poczeka. Rachunki do wyrównania

[Tekst napisany po meczu z Narwią Choroszcz, a przed spotkaniem z Żubrem Drohiczyn]

W pierwszy weekend października zawodnicy Pioniera rozegrali wyjazdowy mecz z beniaminkiem – Narwią Choroszcz i to spotkanie zaskakująco przegrali 0:2. Wprawdzie mówi się, że nowe drużyny w lidze bywają nieobliczalne, a zresztą – mówi się, że cała owa amatorska liga jest nieobliczalna, no ale wiecie – 7 meczów bez porażki, więc kibice Pioniera mają prawo być zaskoczeni takim obrotem spraw.

Z racji, że Pionier nie publikuje obszernych skrótów swoich meczów, ale przede wszystkim bramki, to trudno mi powiedzieć coś więcej o tym starciu. Wieść gminna niesie, że defensywa gospodarzy, a szczególnie bramkarz Narwi, zagrała tego dnia na 5+, a Pionier był wysoce nieskuteczny.

W środę, 9 października Pionier miał zagrać w Białymstoku z niżej notowanym Hetmanem (jak to miło brzmi – kiedyś był to przecież czołowy podlaski klub) w 1/16 Okręgowego Pucharu Polski. Jest to jedyny mecz przełożony tego dnia. Co się odwlecze, to nie uciecze – datę i porę zmieniono na tydzień później, czyli 16 października (również w środę), a zamiast o 15:00, mecz odbędzie się o 20:15, niczym w Ekstraklasie, bo właśnie dokładnie o tej samej porze Jaga podejmowała u siebie Legię na pobliskiej Chorten Arenie. UKS zagra z kolei na boisku bocznym owego stadionu przy Słonecznej.

I wreszcie to, co tygrysy lubią najbardziej, czyli spotkanie, które można nazwać klasykiem, jeśli nie derbami południa w okręgówce. Mecz z wieloma podtekstami – nie ukrywam, że szczególnie dla mnie też takowe istnieją. Pionier w najbliższą niedzielę i niczym John Wayne, bo w samo południe, przyjmie u siebie drużynę Żubra Drohiczyn. Jest to kolejny beniaminek, więc na boisku może wydarzyć się absolutnie wszystko.

Nie jest żadną tajemnicą, że obecnie odpowiadam za klubowe media w Żubrze Drohiczyn, przez co na meczach w Brańsku pojawiam się tylko wtedy, gdy te nie nakładają się z występami drużyny, dla której pracuję. Jedni brańszczanie grają poza Brańskiem, a ja robię social media w innym klubie. Życie. W Pionierze jeszcze w A klasie wystąpiły pewne przeszkody, które uniemożliwiły mi dalsze, bezinteresowane (co podkreślam) angażowanie się w klub, więc będąc niczym piłkarz „bez klubu”, skorzystałem z propozycji zespołu znad Buga. Dzisiaj już te żale i nieporozumienia minęły, a Pionier radzi sobie pod każdym względem bardzo dobrze – zarówno sportowo jak i organizacyjnie, zaznaczam że w dzisiejszy wizerunek nie miałem swojego wkładu i luz. Co najwyżej kiedyś rzuciłem kilka pomysłów – być może ktoś je zapamiętał i zrealizował, ale to tylko dobrze świadczy o tych, którzy mądrze wzięli się za ten projekt.

W Żubrze z kolei myślę, że włożyłem pozytywną cegiełkę w rozwój klubu i to od podstaw. Przychodziłem do zespołu praktycznie bez prowadzonego Facebooka, bez zdjęć – jedynie sportowo zaczęło się wiele zmieniać, gdy po wielu latach zmieniono trenera. A dziś o Drohiczynie też jest głośno, też pozytywnie i też trochę dzięki mnie, choć nie biegam po boisku. Cieszę się prywatnie, że to misto zostało dla mnie odczarowane – wcześniej przez kilka lat go nie lubiłem, a teraz znowu dobrze się tam czuję. Nie ukrywam, że mój styl prowadzenia Facebooka jest nieco bardziej humorystyczny – wychodzę z założenia, że jest to jakby nie mówić, liga amatorska i zawodnicy jak też kibice żyją meczami najczęściej dopiero w dniu spotkania. Przez cały tydzień każdy ma swoje obowiązki. Stąd potrzeba trochę więcej dystansu, np. w postaci mema czy głupiego filmiku.

Jeśli ktoś chce takiej konkretnej zapowiedzi meczu, którą zresztą sam napisałem, to jest ona tutaj. Myślę, że nie zabrakło z mojej strony pozytywnych słów pod adresem Pioniera i wyjaśniam też czym są tytułowe „niewyrównane rachunki” (podpowiem tylko, że ostatnie dwa mecze tych drużyn, jeszcze w A klasie były bardzo zacięte i zakończyły się bezbramkowymi remisami):

https://www.facebook.com/profile.php?id=100057334815257

Fajnie, że zarówno Pionier jak i Żubr spotkają się znowu, tym razem na wyższym poziomie rozgrywkowym. Bardzo chciałem obydwu tych drużyn w KOS i to życzenie się spełniło. Kibice z Brańska i Drohiczyna zasłużyli na to, a jeśli znowu przyj(a)dą na mecze licznie za swoimi drużynami tak jak było to w A klasie, to naprawdę będzie można ten mecz nazwać prawdziwymi derbami, ponieważ zyska na stałe dodatkową otoczkę – piłkarskiego święta także na trybunach.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *