[W tekście są zawarte moje prywatne poglądy. Nie musisz się z nimi zgadzać, ale mimo wszystko zachęcam Cię do lektury oraz do późniejszej dyskusji – Kamil Pietraszko]
Czasami czuję się jak główny bohater „Dnia Świstaka”. To taki film, którego główny bohater (zagrany świetnie przez Billa Murraya) zaskakująco często staje się bohaterem identycznej sekwencji zdarzeń. Na tyle często, że po wyjściu z domu, pyta przechodnia (chcąc się dodatkowo upewnić) czy oby na pewno tytułowe święto jest obchodzone tylko raz w roku. Czy oby 2 lutego nie stał się dla niego codziennością?
Tak jest właśnie z wyborami w Polsce. Od jesieni 2023 roku trwa w Polsce istny polityczny maraton, a nawet – używając kolejnego filmowego przykładu – Matrix, z którego nie potrafimy się wydostać. Najpierw wybieraliśmy posłów i senatorów (+ głosowaliśmy w/bojkotowaliśmy referendum), później w kwietniu, skreślaliśmy krzyżyki przy nazwiskach naszych przedstawicieli samorządowych, a w czerwcu wyłanialiśmy skład reprezentanów Polski w europarlamencie.
Jeśli w połowie roku ktoś liczył, że do przynajmniej do świąt Bożego Narodzenia i Sylwestra będzie miał od tego spokój, to musi być bardzo naiwną osobą. Polakom tak się spodobała nieustająca polityczna nawalanka, że oszaleli nawet na punkcie wyborów za oceanem, u wujka Sama. Najlepszym tego symbolem było głośne skandowanie przez posłów PiS w Sejmie: „Donald Trump! Donald Trump!”, nazajutrz po wygranej kandydata republikanów. Cholera, nie chcę nic mówić, ale w Niemczech właśnie ogłoszono przedterminowe wybory – czyżby w lutym 2025 roku druga strona sali też się uaktywni, by z kolei śpiewać o nowym kanclerzu zza Odry? Złośliwość? Nie, po prostu mnie już chyba nic nie zaskoczy.
W miniony weekend (23-24 listopada) odsłonione zostały ostatnie i chyba najważniejsze karty w kolejnej przedwyborczej układance, ponieważ dwie największe polskie partie przedstawiły swoich kandydatów na urząd Prezydenta RP, choć można powiedzieć, że obydwaj panowie mają przy nazwiskach skrót KO, ponieważ Rafała Trzaskowskiego popiera Koalicja Obywatelska (PO i przystawki), z kolei Karol Nawrocki jest „Kandydatem Obywatelskim”, co w niedzielę w ramach przekazu dnia politycy i działacze PiS-u odmieniali przez wszystkie przypadki.
Wspomnianych panów zostawię sobie jednak na deser. Najpierw napiszę więcej o kandydatach, którzy podobno cieszą się mniejszym poparciem, gdyż wystawiają je mniejsze partie. Nie skreślam nikogo z nich, ale bądźmy trzeźwi – wiadomo, że pozycję startową mają zdecydowanie słabszą niż Trzaskowski i Nawrocki, co pokaże już proces zbierania podpisów poparcia.
Sławomir MENTZEN – jest takie znane powiedzenie: „nigdy nie poznawaj swoich idoli, bo będziesz żałował”. Tak mi się w życiu przydarzyło, że kilka – w pewien sposób – bliskich mi osób publicznych miałem okazję poznać. Na szczęście nie przypominam sobie bym się zawiódł lub rozczarował takimi spotkaniami.
Ów jeden z liderów Konfederacji, wprawdzie nigdy nie był, nie jest i nie będzie moim idolem, ale jak już mówiłem – „stać go na więcej” niż to, co zaprezentował podczas omawianego już przeze mnie na łamach BNS spotkania w Łomży, w którym uczestniczyłem. Jeszcze raz powtarzam – nie chodzi o to, że osobiście mnie zlekceważył, ale przede wszystkim zignorował moich Czytelników.
W wyborach prezydenckich, choć głosuje się na ludzi wystawianych na partię, to jednak popiera się przede wszystkim konkretnego człowieka. Pamiętamy sytuację z 2020 roku z Małgorzatą Kidawą-Błońską, która choć była zaprezentowana przez KO, to jako kandydatka spisywała się tak mizernie, że nawet tzw. żelazny elektorat nie chciał jej popierać, stąd nastąpiła podmianka. Sławomir Mentzen mojego głosu nie otrzyma z przyczyn wiadomych. Nieważne, że mam serce po prawej stronie, czego nie ukrywam. Po prostu jako człowiek nie zyskał mojego zaufania i sympatii. Nie zainspirował mnie i nie czuję u niego tzw. prezydenckości, jaką zapewne czułbym u Krzysztofa Bosaka, który moim zdaniem powinien być kandydatem CAŁEJ polskiej prawicy, bo jest szanowany wszędzie.
Jeśli ktoś jest zmęczony kampanią na samym jej starcie, a przemówienia recytuje niczym dziecko wierszyk w szkole, bez żadnych pauz na oklaski, bez przekonania, to ciemno widzę jego dalsze poczynania. Ktoś chyba dobrze go podsumował – Mentzen tak, ale w dalszej przyszłości i na ministra finansów. Tutaj akurat warto dać mu się kiedyś wykazać.
Nie każdy wyborca jest workiem ziemniaków, który zagłosuje na kogoś z prawicy, tylko dlatego, że sam ma poglądy prawicowe. Są tacy, którzy oczekują czegoś więcej niż stempla – „kandydat prawicy” na czole. Czegoś więcej niż tylko mówienia przez owego polityka o wartościach chrześcijańskich, wolnym rynku, walce z szaleństwem covidowym czy też rozsądnej polityce względem Ukraińców. Wyborca musi czuć, że nadawca komunikatu jest w pełni przekonany do tego, co głosi.
Co ciekawe jednak, pragnę zaznaczyć, że bez problemu oglądam dalej rozmowy z Mentzenem, jego wideoblogi – nie mam z tym żadnego problemu. Nie mogę jednak uznawać jego kandydatury za atrakcyjną. Nie dziwię się głosom sympatyków Konfederacji, którzy wprost mówili mi, że już prędzej skreślą nazwisko Marka JAKUBIAKA z Kukiz 15′, a nawet że czekają aż w styczniu niewątpliwie błyskotliwa Ewa ZAJĄCZKOWSKA-HERNIK ukończy 35 lat i sprytnie podmieni w prezydenckim wyścigu ewidentnie „zmentzonego” kandydata Konfederacji.
Jeżeli jednak nic się nie zmieni, to plusów Sławomira Mentzena upatruję w debatach. Tutaj może niewątpliwie czymś zabłysnąć, choć jak wiemy, w przeszłości nie wszystkie wygrywał – przegrał np. batalię z Ryszardem Petru, który jest znany jako notoryczny autor wpadek słownych. Jednak w śmiesznym formacie debaty, czyli „każdy po minucie i nie dyskutować ze sobą”, jaki zapewnia nam od lat TVP, pan poseł Mentzen naprawdę może się lepiej odnaleźć, w przeciwieństwie do Krzysztofa Bosaka, który był w takich sytuacjach do bólu poprawny i merytoryczny, co z jednej strony nigdy nie było krytykowane, ale zarazem nie zapewniało mu częstego cytowania w mediach Dla odmiany w takie klocki doskonały jest Szymon Hołownia, co zdążył już pokazać w październiku 2023 roku. Tamten popis był jednym ze składowych dobrego rezultatu Trzeciej Drogi.
Marek JAKUBIAK – dopiero co zastanawiałem się ile osób będzie klęło pod nosem, czytając moje niepochlebne słowa o Sławomirze Mentzenie, a tu cóż – znowu nie będę klepał po plecach kolejnego prawicowego kandydata. Człowieka, któremu specjaliści od wyborów i to od lewa do prawa, solidarnie dają maksymalnie i to przy naprawdę optymistycznych wiatrach – 5 proc. poparcia w majowym głosowaniu. Też podobnie prognozuję, tyle że – jak już wspomniałem – biorę jednak pod uwagę problemy w kampanii prezydenckiej lidera Nowej Nadziei, co automatycznie poprawi wynik Jakubiaka. To oczywiste, że tzw. prawicowy wyborca, który w życiu nie zagłosuje na kandydata wspieranego przez Jarosława Kaczyńskiego, wybierze albo Mentzena albo Jakubiaka. No chyba, że Grzegorz BRAUN też zadeklaruje swój start.
Dlaczego nie jestem miłośnikiem Marka Jakubiaka? Po prostu uważam, że nie robi tak dobrej polityki jak dobre warzy piwo. Serio – Ciechan to jeden z najlepszych polskich browarów. Jeśli ów złocisty napój nie stracił swojego smaku (dawno nie smakowałem), to gorąco polecam tym, którzy potrafią piwkować z umiarem.
A teraz w pełni poważnie. Mówi się, że są tacy politycy, których wypowiedzi są przewidywalne i nie warto ich słuchać w poszukiwaniu czegoś odkrywczego, bo ci od lat lecą swoim stałym przekazem. I tak oto na polskiej prawicy mamy takich dwóch panów – Adama Andruszkiewicza i właśnie Marka Jakubiaka. Ich wypowiedzi można wygenerować niczym wypracowanie szkolne, przy pomocy sztucznej inteligencji. Z reguły szablon wygląda jak w tym memie:
Donald Tusk/Niemcy/Unia Europejska/lewactwo [wybierz jedno, choć można wszystkie na raz] + uderzają w polskie interesy + [do wyboru] nie ma na to zgody/koniec z tym – będą siedzieć/to się już nie powtórzy.
Zgrywanie największego polskiego patrioty w każdej wypowiedzi medialnej, ten wszechobecny patos, mnie osobiście nie pociągają. Owszem – są tacy, którym bardzo się to podoba, ale należy sobie zadać pytanie – czy Polakom nie wypada zaproponować czegoś więcej? Janusz Korwin-Mikke do dzisiaj jest znakomitym publicystą, pomimo kontrowersji, a może dzięki kontrowersjom, znakomicie czyta się jego felietony, ale wiemy jakim politykiem był. Po pierwsze – nieskutecznym, a po drugie – szalonym i niewiarygodnym.
Obawiam się, że choć Jakubiak kreuje wokół siebie, być może autentyczny, wizerunek statecznego i zrównoważonego konserwatysty, to jednak pewnego pułapu nie jest w stanie przeskoczyć jako 65-latek. Dość późno wszedł do poważnej polityki i po raz kolejny zaznaczę – stosuje metodę zaciętej płyty, operując stałą porcją frazesów. Dobrze się go słucha, ale tylko raz na jakiś czas. Na co dzień jest naprawdę – męczący, bo do bólu przewidywalny. Idealny do programów prowadzonych przez redaktorów: Rachonia czy Klarenbacha w TV Republika, bo powie, to co ci chcą od niego usłyszeć.
Szymon HOŁOWNIA – teraz o polityku nieprzewidywalnym, ale akurat w jego przypadku nie będzie to komplement. U Jakubiaka byłby to plus, bo ten wychodząc trochę ze swojej strefy komfortu, z pewnością by zyskał. Z kolei Szymon Hołownia przez rok marszałkowania pokazał jak diametralnie zmieniać swoje poglądy i to nie tylko polityczne, ale nawet wykraczające poza politykę. Jeśli ktoś nie wierzy w to, co piszę, to polecam rzetelną analizę redaktora Jakuba Dymka z „Kanału Zero”, który nazwał lidera Polski 2050 „najniebezpieczniejszym politykiem w Polsce”. Nazwać to jedno, ale opisać to drugie. Autor owego nagrania podał konkretne przykłady jak Hołownia po prostu kompletnie zmieniał swoje oblicze. Z faktami się nie dyskutuje – naprawdę są one niepodważalne. Aż przykro się to oglądało…
Stąd, gdy słyszymy z ust marszałka Sejmu, że jest on niezależnym kandydatem spoza tzw. POPiS-u, to trudno się nie uśmiechnąć, a nawet złapać za głowę. Wiadomo było, że niezwykła moda na Hołownię (obrady Sejmu pod jego przewodem oglądane nawet w kinach) dość szybko minie, gdy dojdzie do zaprzysiężenia rządu Tuska, ale aż takiego spadku poparcia chyba się nie spodziewano. Dzisiaj praktycznie oblicza się, że Szymon Hołownia zyska głosy przede wszystkim stałego w uczuciach elektoratu Trzeciej Drogi, czyli koalicji PSL-u i Polski 2050, a więc małżeństwa z rozsądku, bo na pewno nie z miłości.
W sumie ludowcy pewnie się cieszą, że Hołownia sam zgłosił się do wyścigu o Pałac Prezydencki – ich kandydatom w wyborach na najwyższy urząd w państwie od zawsze szło słabo lub bardzo słabo, a w 2015 roku wystawili wręcz gościa z łapanki, bo jak go inaczej nazwać, czyli nieznanego szerzej Adama Jarubasa. (4,29 proc.) Miewali oni w III RP premierów i wicepremierów, ważnych ministrów w rządzie, ale Polacy nie widzą wśród członków tego ugrupowania lidera, przyszłego pierwszego obywatela RP. Nawet cieszący się w badaniach sondażowych dość dużym zaufaniem i sympatią Polaków, Władysław Kosiniak-Kamysz, w 2020 roku otrzymał wynik jeszcze gorszy od wspomnianego Jarubasa, bo było to zaledwie 2,4 proc!
Z grona wszystkich kandydatów, o Hołowni mogę najwięcej powiedzieć na podstawie osobistych rozmów. Odbyłem takich 3, (choć w sumie okazji miałem o wiele więcej), za każdym razem zadając mu kilka pytań. Odpowiedzi zawsze były wyczerpujące i zadowalające, bo mój rozmówca nie omijał tematu. Aktualny Marszałek Sejmu słynie zresztą ze zbyt długich wypowiedzi – to co oficer powiedziałby w żołnierskich słowach przy pomocy dwóch zdań, Hołownia powie w 10-15. Bywa to męczące, nawet dla osób z jego otoczenia, wpatrzonych w swojego lidera jak w obrazek. Mógłby się facet trochę od swojej żony nauczyć, która jak wiadomo – jest pilotem wojskowym. Nie chcę wartościować potencjalnych pierwszych dam, bo to nie je wybieramy w wyborach, ale trzeba przyznać, że akurat małżonka Hołowni zawsze może być uznawana za jego wielki atut, szczególnie wtedy, gdy ten aspiruje do miana nowego Zwierzchnika Sił Zbrojnych RP.
Reasumując – jest to osoba bardzo inteligentna, elokwentna, otwarta na odbiorcę, szczególnie na dziennikarzy, czyli przedstawicieli zawodu, z którego sam Hołownia się wywodzi. Przy debatach nie będzie wymiękał, co zdążył już pokazać przed rokiem, gdy co tu dużo mówić, stał się największym wygranym pseudodebaty w TVP. Problem jest jednak w tym, co napisałem na początku – naprawdę jest co mu wypominać. Każdy z nas zmienia poglądy w różnych kwestiach, czasami słusznie, czasami niesłusznie, ale trzeba być mistrzem, by zmienić je tak często w tak krótkim czasie. Chyba nie tak rozumiemy miano „polityka elastycznego”. Poza tym na niekorzyść Hołowni działają członkowie rządu z jego nadania (na czele z Pauliną Hennig-Kloską), którzy są zgodnie uznawani za słabe, o ile nie najsłabsze ogniwa gabinetu premiera Donalda Tuska.
Szymon Hołownia – z nikim innym nie łączy mnie tak wiele, jeśli chodzi o wspólne elementy życiorysu, przez co gdzieś tam po cichu życzę dobrze swojemu „bliźniakowi” jako człowiekowi. Zarazem jednak muszę przyznać, że jako polityk nigdy mnie do siebie nie przekonał. Hołownia i jego partia są trochę jak nasza piłkarska Ekstraklasa – świetnie opakowana od strony wizerunkowej, rozgrywana na pięknych, nowoczesnych stadionach, tylko niestety – zawodnicy tam grający głównie kopią się po czołach i niewiele znaczą w Europie. Hołownia odgrażający się Putinowi to chyba najzabawniejszy obrazek 2024 roku w polskiej polityce, nie mniej komiczny, co płacz nad Konstytucją RP, której zresztą już jako marszałek Sejmu już tak perfekcyjnie nie przestrzegał…
No i zostało nam tylko dwóch. Rzecz jasna z grona polityków, którzy zadeklarowali już swój start.
Ale dodam też, że wciąż nie znamy kandydata Lewicy. Na ten moment najwyżej stoją notowania minister pracy i polityki społecznej – Agnieszki DZIEMIANOWICZ-BĄK, która jakby nie mówić – kilkoma sukcesami może już się pochwalić, co wypada szczególnie docenić przy obecnym rządzie, który jak dotąd wydaje się więcej inwestycji i programów zwijać niż rozwijać (Tak dla CPK!). Pani minister, która chce być nazywaną ministrą, miała przecież i tak pod górkę jako przedstawicielka najmniejszej partii w koalicji, a jednak poniekąd, w pewien sposób sprostała zadaniu.
Rafał TRZASKOWSKI – jeśli drogi Czytelniku, chcesz się dowiedzieć jak najwięcej o tym panu, to najlepiej w najbliższych miesiącach włączaj regularnie TV Republika. Wprawdzie część informacji będzie nieco przekręconych czy wręcz zmanipulowanych, ale na pewno nazwisko Trzaskowski będzie tam codziennie obecne. Pracujący tam ludzie, a więc uciekinierzy z TVP Info mają na punkcie Trzaskowskiego i Tuska istną manię prześladowczą. Manię, która doprowadziła do tego, że ten drugi wygrał rok temu wybory.
Teraz jednak wspomniana telewizja cieszy się ogromnym, największym w swojej historii zainteresowaniem. My Polacy tak często mamy, że nieco kibicujemy tym, którzy obecnie są w gorszym położeniu. A może po prostu nie ufamy żadnemu rządowi? Nie wiem. Pewnie to zależy, a ja po prostu tak sobie głośno myślę. Na pewno korzystając z okazji wspomnę o tym, o czym nie miałem dotąd okazji wspominać. Otóż nie dopuszczanie do udziału dziennikarzy tej stacji w konferencjach premiera Donalda Tuska uważam za czysty bolszewizm. Tyle. To chyba nie o taką „czystą wodę” chodziło? Ktoś tu chyba zapaskudził tę ciecz. Podsumowanie roku nowej TVP to jednak temat na grudzień, gdy minie rocznica tamtych wydarzeń.
Jeśli ktoś myślał, że napiszę dużo odkrywczego i ciekawego o kandydacie Koalicji Obywatelskiej, to teraz mocno się zdziwi. Dużo napisałbym o Radosławie Sikorskim, czyli polityku który rywalizował z nim w parodii prawyborów. Dlaczego parodii? Otóż mówienie o demokracji, bo dało się członkom KO do wyboru „aż” dwóch kandydatów zakrawa na śmieszność. Było to iście kabaretowe zagranie. Donald Tusk – jak już wspomniałem – jest mistrzem pozorowania demokracji i praworządności. Po prostu potrafi nosić białe rękawiczki – tej sztuki po dziś dzień nie posiadł Jarosław Kaczyński i pewnie już się tego nie nauczy. Mało osób pamięta, że o ile PiS był od zawsze oparty na niepodważalnych rządach braci Kaczyńskich, o tyle PO rozpoczynała od rządów aż trzech tenorów. Jak to się stało, że tych dwóch pozostałych (Olechowski i Płażyński) się wykolegowało, a po kilku latach na boczny tor zepchnięty został także Schetyna? Domyśl się, Czytelniku.
Rafał Trzaskowski, w przeciwieństwie do wymienionych postaci, jakoś wykolegować się Tuskowi nie dał, choć urzędujący premier chyba probówał z nim walczyć. Podkreślam słowo „chyba”, bo mówi się też o tym, że były „prezydent Europy” chcąc, nie chcąc jakiegoś następcę wyhodować musi i padło właśnie na prezydenta Warszawy. Z braku laku i kit dobry.
Walki o supremację próbował też sam Trzaskowski. Wiadomo, że raczej nie stał z kwiatami na lotnisku, gdy Tusk wracał z Brukseli. Dominacji Tuska w partii jednak nie udało się podważyć tak jak i tego, że kolejną gwiazdą po nim jest właśnie Trzaskowski. Prawybory to pokazały, pokazały to też poprzednie wybory prezydenckie, w których awaryjny przecież kandydat KO przegrał z urzędującym prezydentem Dudą tylko o pół miliona głosów, samemu zdobywając ponad 10 mln. To ogromny mandat zaufania, który może zostać powiększony w maju 2025 roku, jeśli wyborcy lewicowi uznają, że Trzaskowski jest ich kandydatem i to już od samego początku. Na pewno mogą mu w tym pomóc decyzje o zdejmowaniu krzyży w warszawskich instytucjach oraz promowanie (anty)kultury woke, czyli mówiąc naszym podlaskim, prostym językiem – pospolitego lewactwa.
Zarazem, owe decyzje mogą spowodować, że wyborcy środka, ale ci bardziej konserwatywni, na Trzaskowskiego nie będą w stanie zagłosować. Ba! Tarcia pojawiają się nawet w koalicji. Już dziś weteran sejmowych ław, poseł PSL-u Marek Sawicki zadeklarował, że nie zagłosuje na swojego młodszego kolegę z PO. Takie opinie na pewno spodobają się Szymonowi Hołowni, który tylko czeka na przypływ tak zorientowanych wyborców środka.
Dla mnie osobiście Trzaskowski to fenomen. Naprawdę. Facet ma 52 lata, a przedstawia się go jako młodego polityka, choć w tym wieku można być już dziadkiem. To są jaja, gdy uświadamiam sobie, że gość mógłby spokojnie być moim ojcem. Trzaskowski wygląda młodo, jest przystojny, widać że o siebie dba, ale jak długo można kreować jego chłopięcy wizerunek? Czy facetowi po 50. nie powinno to choć trochę przeszkadzać? Anglosasi mają na kogoś takiego określenie, zlepkę słowną – kidult. Nie wiem czy to dobre określenie, ale jakoś tak mi się skojarzyło.
Kolejnym fenomenem jest tworzenie z Trzaskowskiego męża stanu, choć praktycznie nigdzie, poza warszawskim ratuszem nie zagrzał dłużej miejsca. Jako polityk i urzędnik ciągle skakał to tu, to tam. A to poseł, a to europoseł, a to minister (krótkie przygody), a to przede wszystkim gość od UE. Bogate CV, wiele wpisów, szczególnie robią wrażenie jego zdolności lingwistyczne, ale to, że nie będzie po angielsku mówił: „dysys, dysys, yyyy, dysys” jak obecnie urzędujący prezydent RP, to jednak tylko dodatkowy atut, a nie jeden z głównych. Nie brak głosów, że umoczona w afery HGW i tak zrobiła więcej dla Warszawy niż RT, o którym Mentzen powiedział, że „lubi leżeć i pachnieć”. To odważne słowa, ale nie tak rzadko spotykane. To okropne słyszeć, że ktoś musi chwalić Gronkiewicz-Waltz, tylko dzięki temu, że doczekała się słabego następcy. Sam jednak nie mieszkam w Warszawie – najlepiej żeby ktoś z Czytelników tam zamieszkałych napisał czy widzi pozytywy rządów obecnego włodarza stolicy.
Ostatnio oglądałem konferencję prasową Rafała Trzaskowskiego. Muszę przyznać, że dawno nie widziałem ze strony jakiegokolwiek polityka takiego nadęcia. Po prostu Trzaskowski nie zrobił nic, żeby zdjąć z siebie łatkę buca. Część odpowiedzi mnie oburzyła, a część rozbawiła. Szczególnie to podpieranie się sondażami. Mamy listopad, a wybory są w maju – przed chwilą w USA przekonaliśmy się ile znaczą sondaże. Wydawało się, że kiedy jak kiedy, ale przy wyborach prezydenckich, każdy kandydat PO powinien mieć w sumie dużo pokory, ponieważ w 2005 roku przedwcześnie prezydentem czuł się Tusk, podobnie jak w 2015 roku w swoją porażkę absolutnie nie wierzył Komorowski, a tu bęc!
Trzaskowski zasłynął także z tego jak udało mu się zdenerwować feministki, mówiąc o tym, że w przeszłości był „dupiarzem”. Potem składał życzenia z kuchni, gdzie sobie siedział przy stole niczym prawdziwy polski janusz, a jego żona obok coś tam gotowała. Cóż, wpadki mu się zdarzają. Wśród konserwatywnych wyborców pewnie nie byłoby jakiegoś wielkiego oburzenia w omawianych sytuacjach, ale gdy chce się być kandydatem postępowym, to już nie można sobie pozwolić na coś normalnego. Ot gość się pochwalił, że miał powodzenie u kobiet – czym tu się oburzać? Może nie dla wszystkich jest to fajne, ale żeby zmuszać gościa do oficjalnych przeprosin? Śmiechu warte!
Moim zdaniem Rafał Trzaskowski nie jest kandydatem wyrazistym i choć pomimo wszystko, rozpisałem się przy jego nazwisku, to jednak do tej pory nie wiem co mam o nim tak naprawdę myśleć. Niczym szczególnym nie zachwycił mnie ten polityk. W sumie to wsadzono go do tego ratusza i siedzi, ale to nie jest żadna sztuka, bo w Warszawie, z poparciem PO wygrałoby nawet krzesło. Wiem, że to co piszę jest szalenie prostackie, ale tak jak wspominałem – Sikorski to dyplomata, ekspert od polityki zagranicznej i wojskowości, autor ciekawych książek i człowiek, którego naprawdę słucha się z zaciekawieniem, choć najmądrzejsze rzeczy w swojej karierze powiedział akurat nie oficjalnie, ale na podsłuchanych taśmach. Tej wyrazistości nie widzę jednak u Rafała Trzaskowskiego. Powiedziałbym, że jest bezpłciowym politykiem, ale przecież w Warszawie ten przymiotnik może być odebrany jako komplement.
Pomimo wszystko daję mu duże szanse na zwycięstwo. Drugą turę ma niemal jak w banku. Pytanie tylko czy do maja pomoże mu w pozyskiwaniu poparcia rząd PO z przystawkami. Na ten moment jego zaplecze polityczne nie ma zbytnio czym się pochwalić, a premier Tusk raz mówi, że żyjemy w czasach przedwojennych, by potem wspominać coś o Igrzyskach Olimpijskich w Warszawie. Na taką niekonsekwencję na pewno nie może sobie pozwolić Trzaskowski, bo przy wyborach prezydenckich błędy wizerunkowe są bolesne i przykrywa się je bardzo długo lub w ogóle nie jest to możliwe.
Karol NAWROCKI – paradoksalne jest to, że o Nawrockim usłyszałem właściwie kilka miesięcy wcześniej, a mam o nim o wiele więcej ciekawego do powiedzenia niż o Trzaskowskim. Jest to niewątpliwie wyrazista postać.
Nigdy nie ukrywałem, że jestem fanem boksu, stąd gdy pojawiła się długa lista potencjalnych kandydatów PiS-u, z podanymi krótkimi życiorysami, to na dłużej zatrzymałem się właśnie przy Nawrockim, który w przeszłości nie tylko trenował boks, bo trenować to i ja trenowałem – rekreacyjnie robi to wiele osób, ale facet wie co to zawalczyć w zawodach, a nawet zawody wygrać. Jest to więc fighter, a w polityce byli zawodnicy sportów walki są w cenie, bo wiadomo, że łatwo się nie poddadzą. Nie raz dostali po głowie, leżeli na deskach lub na macie, wiedzą że najważniejsze to podnosić się po upadkach.
Kiedyś, gdy Marian Banaś rozpoczynał swoją batalię o NIK, to ktoś z jego przyjaciół powiedział, że Marian nie wymięknie, bo ma czarny pas w karate. Jak wiemy, nie wymiękł. A szukano na niego różnych haków, np. mówiono o jakiś hotelach na godziny itd. Teraz zresztą podobne oskarżenia pojawiają się pod adresem Nawrockiego. Na pewno przyjdzie mu się z nimi zmierzyć bezpośrednio, bo gdzieś takie pytania padną, także o jego kolegów z niejasną przeszłością. Sam nie oceniam, ale wiadomo, że jak każdy – chciałbym, by ów kandydat wyjaśnił pewne sprawy, skoro mierzy aż tak wysoko.
Jeśli ktoś w niedzielę oglądał konwencję PiS, to zauważył, że kandydaturę Nawrockiego zapowiadał kawaler Orderu Orła Białego, prof. Andrzej Nowak. Największy żyjący znawca historii Polski, autor kolejnych tomów jej dziejów. Tak naprawdę, to właśnie tacy ludzie jak on powinni być prezydentami Polski – doświadczeni życiowo, wybitni naukowcy, erudyci – mędrcy. Niestety, nie dość że w naszej Konstytucji prezydent ma najczęściej związane ręce, to na dodatek musi brać udział w politycznej nawalance. Stąd prof. Nowak nie mógł zostać wystawiony, ale dobrze, że udało mu się przynajmniej zarekomendować innego historyka, prezesa IPN-u. Autorytet prof. Nowaka nie podlega dyskusji.
Z historykami w polityce jest ten problem, że czasami sprawdza się stereotyp, że ludzi wykształceni właśnie w tym kierunku, myślą, że znając historię powszechną, znają się absolutnie na wszystkim. Jak wiemy – to duże uproszczenie. Problem w tym, że oni sami tego często nie wiedzą. Mam nadzieję, że do tego grona nie należy Karol Nawrocki i że jednak więcej w nim sportowej pokory niż historycznego nadęcia.
Sam o sobie mówił, że nie jest politykiem. Może nie był, ale już nim jest. Obciachu zaraz po ogłoszeniu jego kandydatury, narobił mu administrator mediów społecznościowych Instytutu Pamięci Narodowej. Prezes został tam wychwalony pod niebiosa. Zabrakło tylko określenia, że to po prostu (przepraszam za określenie) zajebisty kandydat. Politycy PO już zaczęli rozszyfrowywać skrót IPN jako Instytucja Promująca Nawrockiego. Cóż, PiS teraz może być w poważnych tarapatach finansowych, a jakby nie mówić, IPN dysponuje pokaźnym budżetem. Tylko, że to przynajmniej z pozoru niezależna i apolityczna instytucja i przynajmniej pozory tej niezależności powinna okazywać. Pod każdym względem.
Gdziekolwiek pojawi się Karol Nawrocki w ramach swoich obowiązków, tam będą też zawsze obecne kamery. W sumie to i bez pompowania kasy, prezes IPN będzie miał łatwo o promocję. Często będzie głosił przemówienia o historii Polski, a to imponuje Polakom. Okazji do popisywania się swoją wiedzą będzie miał naprawdę wiele. Jeśli dodatkowo zostanie zaproszony do USA i Trump wyróżni go na tle Trzaskowskiego, to z pewnością jego poparcie będzie mogło wzrosnąć. Na to po cichu liczy popierająca go partia. Na pewno głośno będzie o tym, że jest on na czarnej liście Kremla z powodu uprawianej przez siebie i IPN polityki historycznej, szczególnie w kontekście Armii Czerwonej. Nikt więc nie zrobi z niego tzw. ruskiej onucy – ten problem ma z głowy. Niemcom też się kłaniać nie będzie – szczególnie pokazał to podczas niedawnej debaty w Kanale Zero, gdy poruszano temat reparacji wojennych. Nawrocki wręcz beształ tam wiceministra w obecnym rządzie.
NawRocky jak będę go czasami nazywał, bo wychodził na mównicę niczym pięściarz, przy „Gonna Fly Now”, czyli motywie muzycznym z filmu „Rocky”, nie jest jeszcze tak dobrym mówcą jak Andrzej Duda. W przyszłości nie może sobie pozwolić na równoczesne czytanie z kartki i gestykulację. Tak się nie robi – to błąd. To zachowanie w stylu „Myszki-agresorki”, czyli posłanki Kamili Gasiuk-Pihowicz – zawsze wygląda to zabawnie i nieautentycznie.
Najważniejsze jest jednak to, co się mówi. W swoim pierwszym przemówieniu w roli kandydata, Nawrocki raczył zaakcentować swoje robotnicze pochodzenie. Mówił, że jeździł codziennie tramwajem przez kilka lat, ale nie robił sobie tam codziennie zdjęć. Było to jawne nawiązanie to szpanowania przez Rafała Trzaskowskiego, który do tzw. zbiorkomu wsiada tylko wtedy, gdy trzeba się lansować przed kolejną kampanią wyborczą.
Jeżeli Nawrockiego nie uda się zniszczyć jakimiś zarzutami z przeszłości, to myślę, że ma spore szanse i to nie tylko na drugą turę. Zapewne plan PiS-u polega na tym, że Nawrocki w poszukiwaniu głosów będzie schodził do środka, używając atutu nie bycia rasowym politykiem. Wiadomo, że w drugiej turze Czarnek nie miałby szans, bo jest kojarzony politycznie, jako gość ostry w przekazie. Tego obciążenia nie miałby Karol Nawrocki, stąd mógłby pozabierać trochę procentów – a to od Hołowni, a to od Mentzena, a to od Jakubiaka.
Tylko jest jeden problem. PiS i Jarosław Kaczyński chcą mieć Andrzeja Dudę bis. Czy to dobrze? To zależy jak oceniamy powoli ustępującego prezydenta. Sam, choć uważam, że jako człowieka da się go lubić, to jednak jako polityk, miał niewiele chwil chwały w ciągu 10 lat, a w ciągu ostatnich 2 to wręcz przeszedł sam siebie – niestety od tej negatywnej strony.
Swoją drogą ciekawe jest to, że pomimo tych cichych lat z Jarosławem Kaczyńskim (nie rozmawiają ze sobą od dawna), oskarżany przez lata o brak asertywności względem prezesa PiS-u, Duda wcale nie wydaje się teraz odważniejszy. Wręcz odwrotnie – trudno nie odnieść wrażenia, że po prostu brakuje mu odwagi. Sam mówił, że „trzeba być twardym”, ale jakoś tego twardziela po nim nie widać. Rozmawiam regularnie z najbardziej zagorzałymi wyborcami PiS-u, głównie z Brańska – obecnie słyszę w kontekście Andrzeja Dudy niemal same jęki zawodu. Stricte żelazny elektorat wypomina mu weto ustawy o reformie sądownictwa, natomiast umiarkowany – serwilizm i bezinteresowność (coś, co w polityce międzynarodowej zwyczajowo jest nie do przyjęcia) względem Ukrainy. Po prostu jakoś tego twardziela po nim nie widać, a dawni przeciwnicy prezydenta Kwaśniewskiego dziś… wspominają go z sentymentem, ponieważ nikogo się nie bał, nawet sąsiada z klatki, z którym latami pił wódkę (Leszka Millera). Osobiście jestem zawiedziony dekadą prezydenta Dudy. To wszystko się o wiele lepiej zapowiadało, aniżeli wyszło.
Tutaj powinno być zakończenie z jakąś błyskotliwą puentą, ale w sumie dochodzi już 3:00 i nie chce mi się już dłużej używać ostatnich szarych komórek 😉
Po prostu zachęcam do dyskusji w komentarzach, zaznaczając, że pomimo momentami ostrej krytyki czy też słodkich pochwał pod adresem kolejnych kandydatów, tak naprawdę sam jeszcze nie zdecydowałem na kogo zagłosuję w majowych wyborach i nie zachęcam nikogo do powielania moich też. Masz swój rozum – głosuj tak jak uważasz. Na szczęście mamy jeszcze dużo czasu na decyzję – na nieszczęście, będziemy dyskutować o tych wyborach zarówno przy stole bożonarodzeniowym jak i przy stole wielkanocnym. Trzymajcie się, Rodacy! 😉