Pamiętam ten ranek, słońce już wstawało
Gdy ujrzałem chłopców z NZW brygady
Co szła na zgrupowanie, a jeden z oddziałów
Tu na noc się zatrzymał, kilku szło na zwiady.
Szli czujnie z bronią gotową do strzału
Młodzi, piękni, odważni, gotowi do boju
By spoczynek zapewnić dla reszty oddziału
Po walkach i trudach marszowego znoju.
Dzień wstawał majowy, jasny i słoneczny
Wieś się dopiero ze snu budzić zaczynała
A już lęk się czaił jakiś, taki niedorzeczny
Wieś o nieszczęściu swoim jeszcze nie wiedziała.
Wtem na drodze od wschodu coś się zaczerniło
I nagle się rozrasta w kolumnę piechoty
Która się w marszu na trzy rozdzieliła.
Na trzy NKWD-dzistów i UB-ców roty.
Jeden z leśnych chłopców, z karabinu strzałem
Budzi oddział co dalej we wsi odpoczywa
A ja z nimi stojąc i patrząc widziałem
Jak z trzech stron wieś banda czerwona opływa.
Wpadła do wsi ta dzika i bandycka zgraja
Strzelając bez litości do kogo popadnie
I choć niektórym orły na czapkach migają
Kim są oni, kaźdy tak łatwo odgadnie.
Wystarczy spojrzeć w ich wrogie oblicza
I znienawidzona nie polska ich mowa
By poznać – to czerwona banda rozbójnicza
Tylko śmierć i zniszczenie wszędzie nieść gotowa.
A ramię w ramię z nimi UB-wscy kamraci
Zdrajcy Polski, zbrodniarze, co w „imię wolności”
Mordują dzisiaj swoich własnych braci.
Bo dawno się wyzbyli sumień i ludzkości.
Rozpoczęła się walka, choć sił nie po równo
Bo niewielki oddział jest leśnych żołnierzy
I pozycje swoje utrzymać im trudno
Lecz każdy starannie w łeb UB-ca mierzy.
Stanęła wieś w ogniu, cała dymami osnuta
W huku i błyskach rwących się granatów
Jak przed laty dawnymi Ordona reduta
Broniąc się przed nawałą Moskali psubratów.
Ruszyli chłopcy leśni w ataku jak burza
I wyparli wroga z ulicy, za ogrodów płoty
Ci widząc, że walka zbytnio się przedłuża
Wzywają na pomoc w boju swoje samoloty.
Wnet przyszły i z góry z karabinów sieką
Więc cofają się chłopcy, spokojnie, powoli
Choć nie ma już ukrycia pod płonącą strzechą
Ani też za pniami płonących topoli.
Jeszcze raz poderwał się w ataku „Fala”
Ze swoim plutonem, na pozycję wroga
Na gniazdo karabinu co wieś ogniem zalał
I to była w jego życiu już ostatnia droga.
Nie doszli jednak celu, wkoło puste pola
A nie mając dowódcy w tył się wycofali
On pozostał martwy z kulą w środku czoła
Lecz i UB-cy z pozycji tej pouciekali.
Walka wciąż trwa, ogień do ziemi przygniata
I przeważające są wciąż siły wroga
Pomocy nie ma, w ludziach wielka strata
A do wycofania niepewna jest droga.
I nie ma gdzie się ukryć, dookoła ogień
Zboże też w tym maju niewysokie było
Ale sił im dodaje nienawiści płomień
I walczą do ostatka, ze zdwojoną siłą.
Aż nadszedł koniec, tylko garstka mała
Wycofując się ze wsi jeszcze kąsa wroga
Jeszcze mu podnieść łba nie pozwalała
Jeszcze jego przewadze ogromnej urąga.
Bitwa już dogasa, jeszcze huk wystrzału
Zagrzmi czasem w dymiącej ulicy rozgłośnie
Lecz nie ma już we wsi leśnego oddziału
Tylko krzyki zwycięzców, po rusku, donośnie.
Rozpoczęli rabunek, bo chroni ich prawo
Więc biorą co tylko w chciwe ręce wpada
Mszcząc się za otrzymaną tutaj łaźnię krwawą
Którą im niewielki leśny oddział zadał.
A kiedy już wreszcie doszczętnie złupili
Wszystko, co tylko jaką wartość miało
Zdobycz na wozy leśnych chłopców położyli
I w jedno miejsce spędzili wieś całą.
Tu oddzielili mężczyzn, nawet i nieletnich
Klnąc po polsku i rusku i bijąc zaciekle
Bo nie udało im się złapać chłopców leśnych
Odważni przy bezbronnych, czerwone psy wściekłe.
Zaprzęgli wozy w chłopskie ukradzione konie
Że to są niby leśnych żołnierzy zaprzęgi
Krwią niewinnych ludzi splamione ich dłonie
Z zemsty za otrzymane tu w tej bitwie cięgi.
I pognali tłum chłopów boso, jakoby zbrodniarzy
Drogą do swej katowni, w murach po klasztorze
Narodu zdrajcy, UB-owcy, o bandyckiej twarzy
Kto tam wszedł, temu tylko Bóg pomoże.
A mieszkańcy Bielska, przy ulicach stali
Na widok gromady pędzonych „zbrodniarzy”
Gruzem i kamieniami ten tłum obrzucali
Że się „Polsce Ludowej” opierać odważył.
Ojca mego z wszystkimi razem zagarnęli
Widziałem jak odchodził żegnając się wzrokiem
Jak go do gromady kolbami wepchnęli
I popędzili wszystkich gościńcem szerokim.
Na miejscu kaźni wszystkich tak storturowali
UB-wscy kaci na żołdzie i usługach Rosji
Że jednym zdrowie, a innym życie odebrali
Zbrodniami Gestapo niemieckie przerośli.
Ojciec mój stamtąd na pół żywy wrócił
Nieludzko storturowany pod rodzinną strzechę
Wkrótce dom swój i rodzinę na zawsze porzucił
Pamięć o nim powraca wciąż bolącym echem.
UB-owscy bandyci życie mu zabrali
Chcąc torturami do zdrady przymusić
Ale go niczym złamać nie zdołali
Ni zeznań fałszywych za wolność wymusić.
Dziś po latach wielu na pamiątkę boju
Krzyż żelazny za wsią wyciąga ramiona
Aby Ci, co tu legli, w wiecznym spoczęli pokoju
A dobry Bóg ich przyjął do swojego grona.
Oni walczyli o Polskę wolną, niepodległą
Ojczyźnie niosąc w darze swoje źycie młode
I choć ta walka była walką beznadziejną
Wierzyli, że przyniosą dla kraju swobodę.
Aby już nigdy więcej najeźdźca sowiecki
Nie zsyłał ich rodzin w syberyjskie lody
Gdzie zorza polarna zamiast słońca świeci
Gdzie marli tysiącami od głodu i chłodu.
Przechodniu, pod krzyżem pochyl swe oblicze
Za poległych do Boga wznieś modlitwy słowa
Wzrok zatrzymaj na tej kamiennej tablicy
I pamięć o bohaterach w swym sercu zachowaj.
Bodaki 1987
Autorem wiersza jest Pan Zdzisław Kosiński. Jego ojciec – Antoni – po bitwie został aresztowany i skatowany w więzieniu PUBP w Bielsku Podlaskim