To już (naprawdę) ostatni powyborczy tekst…

Tego nie było w planach. Wyszło ad hoc. Muszę odnieść się do kilku opinii po moim ostatnim wpisie (podobno kontrowersyjnym), kończącym swoisty powyborczy tryptyk. Mógłbym tego w sumie nie robić, bo najważniejsze chyba już napisałem, ale skoro odzew był niemały, gdyż docierały do mnie opinie w komentarzach na Facebooku, otrzymywałem telefony i wiadomości na Messengerze (także ze złorzeczeniem – raczej nie do zacytowania), to wypada odpowiedzieć na te zwykłe jak i na te „niezwykłe” formy odzewu. Tekst będzie długi – jak zwykle kto ma przeczytać do końca, ten to zrobi. Reszta nie musi.

Nieodpowiedni czas – zaburzenie „ciszy i spokoju” po wyborach. Kto kogo ozłoci?

Uważam, że jeżeli powiedziało się „A”, należy powiedzieć „B” i wreszcie „Z”. Alfabet wyborczy został zakończony zgodnie z planem. Miał być ukończony przed inauguracją nowej kadencji i tyle. To jest okres powyborczy – czas na podsumowania i prognozy. Kadencja to z kolei już okres rządzenia.

Nikt mi nie narzucał terminów. Napisałem alfabet kiedy chciałem i kiedy mogłem. Piszę przecież po godzinach – ile razy mam jeszcze o tym wspominać? Tłumaczyć się z tego mam? Dobre sobie. Sorry, Gregory – na pierwszym miejscu musi być praca zarobkowa, ale przecież i tak ją odkręcałem jak mogłem na czas wyjazdów wyborczych. Wszystko dzięki mojej złotej zmienniczce. Bardzo podziwiam ją za cierpliwość do ciągłych próśb o zamianki. Teraz wróciłem do dawnego grafiku i dobrze mi z tym.

Który to już raz pojawia się w Brańsku gadka, że każdy termin do wypowiedzi i dyskusji jest zły? Przed wyborami zły czas, po wyborach zły czas. To kiedy będzie ten dobry czas? Proszę o przesłanie mi w takim razie kalendarza na najbliższy rok z wyszczególnieniem dni, które są dobre na dyskusje i nieodpowiednie. Dla mnie na pewno takim czasem nieodpowiednim na dyskusje była Wielkanoc – od Wielkiego Czwartku do Poniedziałku Wielkanocnego na BNS pojawiały się praktycznie tylko posty o tematyce świątecznej. Chciałem żeby Czytelnicy wraz ze mną odpoczęli wówczas od tego, co może chrześcijanina – lepszego czy gorszego (ja niestety z tych gorszych – trzeba się za mnie modlić) – rozpraszać.

Pragnę za to zauważyć, że w ostatnich dniach kampanii milczałem niemal jak kamień – praktycznie wrzucałem tylko nagrania ze spotkań kandydatów. Można to łatwo zweryfikować – 26 marca to ostatni tekst komentujący na bieżąco przebieg kampanii na bransk.eu, a 27 marca w nocy opublikowałem rozmowę z Agatą Puchalską. Od tego momentu aż do 7 kwietnia obyło się bez komentarza z mojej strony, choć do głosowania pozostało wówczas aż 11 dni. To w kampanii naprawdę mnóstwo czasu. To niemal wieczność. Dodam, że nawet żart primaaprilisowy był apolityczny – też to miałem na uwadze.

Mieszkańcy sami byli rozemocjonowani – nie musiałem ich dodatkowo nakręcać tekstami, komentarzami. Przeprowadziłem rozmowy – czułem, że najważniejsze zadanie miałem już za sobą. Nie chciałem żeby potem ktoś mi coś niepotrzebnie zarzucał, że komuś pomogłem lub zaszkodziłem w ostatniej chwili jakimś nieopatrznym tekstem. Dobrze jest panować nad emocjami – czasami po prostu trzeba gryźć się w język i to nie w ramach znienawidzonej przeze mnie autocenzury. Po prostu są momenty, gdy wypowiadać powinni się wszyscy inni, ale nie ja. Analogicznie, na weselu ważna jest tylko jedna para – nie można ich przyćmić własną osobą w najważniejszym dla nich dniu.

Dlatego dyskusje w czwartek czy piątek przed głosowaniem nie są dla żadnego dziennikarza czy też „dziennikarza”, „tzw. redaktora” (nazywajcie mnie jak sobie tylko chcecie – mam to w dupie) potrzebne. Mógłbym sypać takimi niefajnymi przykładami jak z rękawa – nawet z okolic drugiej tury głosowania w Podlaskiem. Uważam, że były to błędy i to poważne osób, które wchodziły w taką polemikę. Wielu wyborców mogło przecież odebrać (i pewnie odebrało) takie zachowanie jako wspomniane w moim tekście „przepychanie” kandydata i nieważne, że intencja mogła być inna. Czas był bardzo ryzykowny do wchodzenia między dwie wówczas zwaśnione strony.

Stąd, jeżeli teraz – gdy czas jest ku temu bezpieczny, bo jest po głosowaniu – krytykuję czyjąś nadmierną agitację w ostatnich godzinach kampanii, to sam musiałem mieć pewność co do swojego zachowania w tym samym czasie, by nie wyjść na skrajnego hipokrytę. Skrajnego podkreślam – hipokrytami jesteśmy wszyscy, jak to grzesznicy. Hipokryzja to może za duże słowo – to niekonsekwencja nam towarzyszy na co dzień.

I nie. Nie uważam, że skoro kampania wyborcza się skończyła, to nie można o niej mówić. Nie jestem wyznawcą bardzo obłudnej teorii: „ale to już dawno i nieprawda” lub „o zmarłych dobrze albo wcale” (to przenośnia – nie bierzcie tego dosłownie). Wszystko, co było, co się wydarzyło – prawdą jest i prawdą będzie na wieki wieków. O prawdzie można, a nawet należy mówić zawsze.

Prawda nie leży pośrodku. Prawda zawsze leży tam… gdzie leży. To podstawy logiki i filozofii. Na pierwszych wykładach z tych dyscyplin można o tej zasadzie usłyszeć.

Swoją drogą, słyszałem nawet opinię, że „skoro Koczewski przegrał wybory, to po co o nim pisać cokolwiek dobrego.” No tak – teraz już nic nie może zrobić, nie może pomóc, skoro ustępuje ze stanowiska. Rozumiecie? Przegrał i ch.. tam! Zasługi na bok. A nie czekaj – panie, przecież on żadnych zasług nie miał!

Przecież jak nie ten burmistrz, to następny. Teraz trzeba wkupywać się w łaski nowej władzy – „zaczynać karierę wśród nowych włodarzy”. Może ozłocą?

Żadnej kariery nie było i nie będzie – jakiekolwiek starania pod tym kątem wyhamowały u mnie gdy skupiłem się na Brańsku – to mój świadomy wybór. Wybór, wskutek którego teraz mam tylko nowych wrogów, bo publicznie mówię i piszę, co myślę.

Nikt też nie musi mnie „ozłacać”. Poradzę sobie sam. Owszem, w czasie ostatniej sesji Rady Miasta pojawiły się takie propozycje, by Pietraszkę i tę pożal się Boże jednoosobową redakcję jakoś dofinansować ze strony samorządu, ale nie – nie chcę tego. Będzie dalej „boso, ale w ostrogach” – bez uzależniania się od publicznej kroplówki jak narkoman od narkotyków. Nie chcę zapewnień o podtrzymaniu niezależności. Czuję, że gdybym – w razie nawiązania takiej współpracy – napisał coś nie tak, zaraz musiałbym się rozwodzić. I wtedy co? Miałbym zrobić z siebie bohatera na pluszowym krzyżu?

Owszem. To gdybanie. Nie twierdzę, że akurat tak miałoby być z nową brańską władzą, ale zdecydowana większość podobnych przypadków w różnych miejscach Polski, pokazuje, że wiązanie się dziennikarza z władzą to szalenie zły pomysł. Nie wzbudza to społecznego zaufania, a przecież zawód ów ma i tak marną reputację. Lepiej już go rzucić i podjąć się czegoś innego, ale na pewno nie łączyć go równolegle z pracą w samorządzie.

Dlatego nie tędy droga. Lepiej takich sytuacji unikać. A zresztą… ostatnia praca w budżetówce była dla mnie swoistą delbetą – mocną szczepionką, która uodporniła mnie na takie kolaboracje we własnej społeczności. Jak już wspomniałem – służę za to zawsze pomocą przy promocji miasta. W tej dziedzinie zawsze możemy współpracować, bo wiem, że mam jakieś swoje „know-how” na rozsławianie Brańska.

Wierzę też, że Pani Agata Puchalska nie będzie poganiać swoich pracowników jak nowa wójt w serialu „Ranczo”. Na ile ją znam, to jestem o tym przekonany, że nie będzie się tak zachowywać. Przypominam, że w tej rozpowszechnianej już w Brańsku scenie z podpisem „Już niebawem”: a) serialowa Krystyna krzyczy także na pracownicę, która przyjmuje interesanta b) robi to w obecności osób postronnych c) zachowuje się w sposób agresywny d) przestraszeni są także mieszkańcy (interesanci).

Widziałem, że niektórym to imponuje. Mi tam nie imponuje jechanie po pracownikach. Nie uważam też, że na brańskich urzędników potrzeba bata. Raczej można ich bardziej zmotywować, docenić – wtedy sami się dodatkowo odwdzięczą. Tak jest w każdej pracy – warto dbać o podwładnych.

Przecież ta serialowa scenka to czysty mobbing. Takie zachowania kwalifikują się do sądu pracy lub do Choroszczy. Nie promujcie takich praktyk, nawet jeśli to fragment komedii!

Odzew nie był wcale taki jednoznaczny. Odczytałem to jako przykład (teraz już sam roszyfruję ten skrót) „Teraz kurwa my!”. Żeby nie było – to celne określenie rozpropagował sam Jarosław Kaczyński i co uczciwie zaznaczam – nie mówił o sobie, ale o innych. Gdy te słowa wypowiadał, był bardzo krytyczny wobec takich zachowań.

Kończąc więc ten długi temat z różnymi dygresjami. Jeśli będę chciał, to napiszę o kampanii z 2024 roku i za 20 lat. Jeżeli dożyję i będzie mi się chciało, to zrobię to. Niech mnie nie raczy nikt ustawiać pod tym kątem. Zresztą ulubiony temat brańszczan, który wraca jak bumerang ma już 32-letnią brodę, której nie da się ściąć. 32 lata po wyborach, a dalej niektórzy nie potrafią żyć bez tołkowania o rozdziale samorządu. Jestem pewien, że Pan Mieczysław Korzeniewski nie wracałby do tego co jakiś czas, gdyby dyskusja na ten temat zamknęła się w 1992 roku. Bardzo spodobała mi się odpowiedź Pani burmistrz (w rozmowie BNS), gdy zapytana o tę kwestię, nie chciała podsycać sporów. Być może pora dokończyć wreszcie film na ten temat, choć wątpię że wszystkie osoby poproszone o wypowiedź udzielą mi jej. Wtedy będzie to dokument nieco kulawy, a przecież chciałbym żeby pomógł on wyjaśnić pewnie kwestie raz na zawsze.

Tak więc, póki nowo wybrane osoby nie złożyły ślubowania, jest czas na podsumowania. A jest co podsumowywać – w trzech tekstach pojawiło się sporo pochwał jak i sporo uwag, wyszczególnienia błędów. Nie nazwałbym tego naganami – naganę można dostać od szefa w pracy, jeśli naprawdę się coś mocno przeskrobie. Ja nie jestem niczyim szefem. Korzystam, że w Brańsku jest wolność słowa. Mam nadzieję, że tak dalej będzie i zwolennicy KWW „Dla Brańska” nie nakryją mnie czapkami, gdy czasami napiszę coś nie po ich myśli. Wiecie – nie chciałbym, by zadziałała siła złego na jednego. Nie mogę tylko chwalić. Nie będziecie idealną władzą, bo takiej nie ma. Pamiętajcie jednak, że Eugeniusz Koczewski nie szedł w 2018 roku do władzy jako ktoś w rodzaju rewolucjonisty, który chciał dokonać jakiegoś znaczącego przewrotu w Brańsku pod każdym względem. Przynajmniej w planach miało być rządzenie na spokojnie – bliżej osławionej już ciepłej wody w kranie. Z kolei ekipa Agaty Puchalskiej promuje swoiste wejście z drzwiami, czyli świeżość na każdym kroku – symbolem tego były nie tylko białe koszule, ale symboliczne domykanie kampanii wyborczej wspólnym podpisaniem tablicy z programem wyborczym i okrzyki „Agata! Agata!”. Pojawiły się deklaracje o gruntownych zmianach w różnych dziedzinach – ambicja wręcz Was zjada. Naprawdę będzie co recenzować. Tylko pozwólcie mi to robić. Niestety w powietrzu czuć ochotę pewnych osób, by zwyczajnie zamknąć mi dziób. Jak dla wroga.

Czy (nie) szanuję Krzysztofa Jaworowskiego?

Kolejny zarzut. A dlaczego mam nie szanować Krzysztofa Jaworowskiego? To były wieloletni wójt gminy wiejskiej Brańsk, który ma swoje zasługi dla tej społeczności. Napisałem, że taktyka straszenia popularnym „Jaworem” nie przyniosła skutku. A co? Nie było tak?

Sam przecież nikogo Jaworowskim nie straszyłem – mam czyste sumienie. Nie jestem więc stroną, która musiała się ustosunkować do jego osoby. Rozmawiałem z tym człowiekiem bodaj jeden lub dwa razy w życiu (tyle spotkań sobie przypominam) i to w normalnej atmosferze. Chętnie też porozmawiam z Panem Krzysztofem po raz kolejny, gdy nadarzy się okazja.

Jaworowski jest osobą wpływową w Brańsku i nie tylko w Brańsku – to też fakt. Z kolei jego popularność w gminie ma inną charakterystykę niż popularność w mieście. Czy pisząc o tym, naprawdę kogoś w ten sposób oświeciłem? Wszyscy o tym doskonale wiecie.

Wspomnę też na chwilę o staroście Sławomirze Snarskim. Podobno za mało o nim napisałem. Serio? Zachęcam więc do przeczytania raz jeszcze moich tekstów powyborczych.

Jad i mowa nienawiści

Zbyt często zarzuca mi się jakieś prywatne wycieczki do danych osób, wnioskując że jestem uprzedzony do tych czy tamtych. Bzdura. Oczywiście, że każdy z nas ma większe sympatie, czasami urazy do różnych ludzi, ale myślę, że staram się na to jakoś szczególnie nie zważać. Z tego co wiem, nie posiadam w Brańsku żadnego śmiertelnego wroga. Może ktoś mnie za takiego uważa, ale ja nie kojarzę żadnej takiej osoby, którą miałbym prześladować z uporem maniaka.

Gdy ktoś jest zasłużony – nie odmawiam mu tego. Prędzej przegryzam język, widząc coś, co mi się nie podoba. Mogłem do tej pory naprawdę częściej krytykować, ale nie chcę też zrobić z siebie wiecznego tetryka, który podkreśla tylko minusy danej sytuacji i wady osoby.

Ba! Zarzucano mi nawet, że chwalę osoby, które mnie szczerze nie znoszą i publicznie tę niechęć głoszą. Cóż – czasami tak trzeba, taka praca, by nie przemilczać.

Używanie sformułowań takich jak „jad” czy „mowa nienawiści” pod moim adresem uważam za niepotrzebne. Owszem. W publicystyce używa się sformułowań barwnych, czasami wymagana jest tzw. jazda po bandzie, ale jazda po bandzie to nie wypad za bandę. Pewnych granic przekraczać nie wolno. Brak zgody na pewne zachowania, inna opinia na dany temat, konstruktywna i uzasadniona krytyka to nie są jeszcze czynniki, za które można kogoś uważać za hejtera, internetowego łobuza.

Każdy człowiek zasługuje zarówno na pochwały jak i głosy krytyczne – ludziska, nie skupiajcie się tylko na głosach krytyki. Wtedy bardzo szybko zapominacie, że wcześniej 100 razy Was pochwaliłem. Jakie to jest niesprawiedliwe!

Szczególnym tego przykładem i przestrogą była debata nt. bezpańskich psów z Patok (z grudnia 2022 roku). Jeden krytyczny artykuł i od razu przesadna reakcja władz. Efekt był taki, że sprawa zyskała tylko większy rozgłos. A wszystko to tylko dlatego, że władze podeszły do tego wszystkiego „na kontrze”, zamiast problematyczną kwestię na spokojnie rozwiązać. Dlaczego o tym wspominam? Chodzi o czas. Artykuł ukazał się 27 grudnia, sesja Rady Gminy odbyła się dzień później, ale na Facebooku temat był grzany jeszcze w Sylwestra. Wbrew pozorom, 5 dni to dużo. Czasami wystarczająco dużo, by wyborca zapamiętał daną sytuację np. na niekorzyść władz. Co z tego, że potem do tego sporu ani ja, ani władze gminy wracać nie chcieliśmy, skoro między sobą zamknęliśmy szybko ten temat? Mleko się rozlało. Nawet jeszcze niedawno ktoś mi o tym przypominał, a niektórzy wręcz notorycznie robią z tego podśmiechujki w mojej obecności.

Głosowanie w DPS-ie raz jeszcze

Niedługo po głosowaniu otrzymałem prośbę o zajęcie się tą sprawą. Tak, aby nie przeszła niezauważona. Dużo głosów nieważnych, zamieszanie, oburzenie. W efekcie dokonałem niezwykłej sztuki, bo napisałem, że wkurzeni byli wszyscy. Nie sądziłem jednak, że wszyscy będą wkurzeni… na mnie.

Wyszło jedno wielkie nieporozumienie, pomimo moich szczerych intencji wyjaśnienia tego problemu. Znowu pojawiły się podejrzenia o personalne wycieczki, kiedy nawet wcześniej nie sprawdzałem kto zasiadał w tej komisji. Dzisiaj wiem, że na pewno były to same piękne kobiety. I na pewno były dobrze przygotowane do swojej pracy. Ale nie o panie z komisji zresztą chodziło, ani o dyrekcję – zwłaszcza, że Pani dyrektor kandydowała tego dnia do Rady Miasta. Tym bardziej nie chciałbym jej w to mieszać. Zwykły tekst, a interpretowany jest jak wiersz lub piosenka – każdy odnosi go do siebie.

„Memem” z tekstu nie były żadne osoby. Memem było zamieszanie – dramaturgia (DPS) czy też groteska (UM) zaistniałe w danym miejscu. Komisja to przecież nie tylko członkowie, ale też miejsce i sytuacje w nim zachodzące w dniu głosowania – pamiętajcie o tym proszę na przyszłość. Kto nie rozumie, co miałem na myśli, zawsze może do mnie napisać lub zadzwonić. Nie gryzę, a mój numer jest dostępny publicznie.

Na pewno nie chciałem i nie chcę żadnej afery. Chciałbym, aby porozmawiano o tym w czasie sesji Rady Miasta – niech każdy zainteresowany się wypowie. Wyciągnięte zostaną wnioski na przyszłość jak unikać sporów o sposób głosowania i występowania zjawiska zbyt wielu nieważnych głosów. Przecież gdyby o wyborze burmistrza decydowały pojedyncze głosy, a nie setki głosów, to właśnie głosy z DPS-u znalazłby się w centrum uwagi. O to chodzi – o nic więcej. Po prostu pamiętam co się działo w 2018 roku, gdy o wejściu do drugiej tury zadecydowało bardzo niewiele skreślonych krzyżyków (sumarycznie z 3 komisji). Cicho było na ten temat? Raczej nie było cicho, ale naprawdę dość głośno.

A co do kwestii liczby komisji wyborczych w mieście Brańsk przypomnę, że w minionej kadencji pojawiła się propozycja radnego Wojciecha Wasilewskiego o stworzenie dodatkowej – czwartej komisji. Wówczas ten pomysł nie spotkał się z przychylnością władz. O liczbie komisji też warto znowu porozmawiać. W końcu za rok mamy wybory prezydenckie. W ogóle – co chwila tylko wybory i wybory. Brańsk będzie miał przecież jeszcze dodatkowo głosowanie uzupełniające do Rady Miasta.

Brańskie tematy tabu

W Brańsku nie można publicznie krytykować: księży, bo to przecież automatycznie atak na Kościół; PiS-u, bo to jedyna patriotyczna partia, którą popiera Kościół, a także Skowronków, harcerzy, Pioniera i szkoły, ponieważ do tych podmiotów przynależą brańskie dzieci i młodzież – stąd organizacyjnie zdaniem ludzi (rodziców, dziadków) są pozbawione wad.

Jest tutaj też kilka osób publicznych, które wybitnie nie znoszą jakiejkolwiek krytyki. Dzisiaj już doskonale wiem, kto ma największe problemy z odpornością.

W ostatnich latach do grona tematów tabu dołączono także Urząd Marszałkowski. Co do zasady nie uważam, by było za co krytykować instytucję, która przyznaje Brańskowi różne środki, ale przecież wszyscy wiemy, że działają w niej politycy. Jest to twór wybitnie upolityczniony, a zarząd województwa jest przecież wybierany w wyborach powszechnych. Dopiero co to przerabialiśmy.

Dlaczego więc jeśli ktoś używa pojęcia „rozdawnictwo”, to w Brańsku od razu spotyka się z lawiną nieprzychylnych komentarzy? Przecież mówi prawdę – ma prawo do własnego zdania. Naprawdę – są jeszcze u nas takie osoby, które uważają, że uzależnianie się od zewnętrznego cyca może być zbyt doraźnym rozwiązaniem. W końcu rządy się zmieniają i łatwo szybko popaść w czyjąś niełaskę.

Sam zresztą jestem zdania, że Marszałkowo jest przede wszystkim od rozdawnictwa i w sumie w tym celu powołano je do istnienia. Oczywiście zajmuje się ono także promocją województwa podlaskiego i za wyjątkiem „Kruszwil Gate” robi to bardzo dobrze – szczególnie dziękuję za wsparcie boksu, bo ten na Podlasiu bardzo potrzebuje dotacji. Ale tak samo owa instytucja jest doskonałym miejscem do wsadzania swoich ludzi na stołki – zarówno kompetentnych na odpowiedzialne funkcje, jak też łowców synekur, czyli zwykłe miernoty (nikogo teraz konkretnie nie mam na myśli).

Osobiście mnie to nie oburza, bo rozumiem politykę i jej mechanizmy. Większość ludzi jednak nie rozumie polityki lub tylko myśli, że ją rozumie i dlatego albo przesadnie krytykuje takie praktyki albo przesadnie ich broni. W rzeczywistości lepiej podejść do tego na chłodno – po prostu wygranie wyborów jest jak zdobycie łupu. Tak jak kiedyś podbijano ziemie – zwycięzca brał wszystko. Tak to właśnie działa. Za szybko tego nie zmienimy, choć bardzo bym tego chciał, byśmy umówili się na nową – lepszą Polskę.

Myślę więc, że ogólnie trochę przełamałem tabu, że pewne osoby i instytucje nie podlegają krytyce. Podlegają wszyscy. Nie ma świętych krów. Mnie też można krytykować na wszystkie sposoby – najwyżej czasami się odniosę do tego jak np. w owym tekście.

O dominacji PiS-u i PO

Obiecałem wczoraj jednej z osób, że przypomnę w największym skrócie historię sporu dwóch obecnie największych polskich partii. Tak byście nie zapomnieli dlaczego dzisiaj jest jak jest.

A było tak, że w 2001 roku Akcja Wyborcza Solidarność nie obroniła swojej władzy – mieli rząd, który z trudem doczłapał do końca kadencji. Sama AWS nie przekroczyła w kolejnych wyborach pięcioprocentowego progu – to oznaczało jej ostateczny upadek. Wcześniej te tendencje spadkowe wyczuli bracia Kaczyńscy oraz „trzej tenorzy” – Tusk, Olechowski i Płażyński, więc założyli odpowiednio Prawo i Sprawiedliwość oraz Platformę Obywatelską. Te partie w 2001 roku jeszcze z nie tak wielkim poparciem weszły do Sejmu, ale miały okazję tam zaistnieć i powiększyć grono wyborców.

Przypomnę, że znalazło się tam mnóstwo ludzi z konającego AWS-u. Zbyt wiele wówczas różnic między dwiema nowymi partiami nie odnotowano, stąd po kompromitacji rządu SLD, w 2005 roku, przewidywano wielką koalicję rządzącą, czyli tzw. POPiS. Gdyby wówczas się dogadali, praktycznie rozbiliby bank – razem mogliby zmienić Konstytucję.

Ostatecznie jednak nie dogadali się. Postawili na zażartą wrogość. Dlaczego? To bardzo proste. Widocznie wodzowie uznali, że gdy PiS i PO będą wspólnie rządzić, to z czasem razem przepadną, bo przecież każda władza się zużywa. I stąd drodzy Czytelnicy mamy teraz ciągłą rotację – dogadali się Kaczor i Donald na to, że raz będą wybierać naszych, a raz waszych. I teraz nikt nie może tym dwóm silnym partiom podskoczyć. Owi wodzowie znakomicie to rozegrali. Tusk chyba nieco lepiej, bo jednak musiał się w swojej partii pozbyć wielu konkurentów, natomiast pozycja Jarosława Kaczyńskiego była od początku najsilniejsza.

Nie lubię jednak głupiego gadania, że jedni mają monopol na patriotyzm, a drudzy to zdrajcy. Nie – każdy z tych obozów ciągnie za konkretną opcją – jednym bliżej do Niemiec i Brukseli, drugim do Stanów, a nawet do Izraela (przynajmniej do niedawna taki prożydowski był niewątpliwie PiS). Tak samo PiS jak i PO podpisują chętnie jak leci niemal wszystko w Brukseli. Już nie róbcie z tego Morawieckiego takiego kozaka. On naprawdę prowadził za granicą miękką grę, a tylko w kraju wypinał klatę i prężył muskuły. Nasza pozycja za granicą była i jest słaba. Teraz po Tusku też nie spodziewam się twardej walki o polskie sprawy. On też bardzo lubi ściemniać. Mamy słabych polityków. Nie kształcimy elit. Wycięli je nam w czasie wojny. Do dzisiaj nie umiemy ich odbudować. Po prostu.

Dzisiaj wszystkich łączy walka z wpływami i zapędami Rosji – Tusk i Kaczyński są tutaj zgodni, tylko używają nieco innych metod. W czasie II wojny światowej Polacy też byli bardzo podzieleni politycznie, ale o powrót Polski na mapę walczyli zarówno prawicowcy jak i lewicowcy. Czasami wręcz ze sobą, zamiast z okupantem, ale chcieli by Polska wygrała przynajmniej z Hitlerem (nie wszyscy chcieli wygrać ze Stalinem). Ogółem dzisiaj powinniśmy nauczyć się rozróżniać bycie agentem od bycia agentem wpływu – to naprawdę istotna różnica. Musimy zdać sobie sprawę, że Polska o swoją prawdziwą niezależność na arenie międzynarodowej będzie musiała jeszcze długo walczyć. Przez wiele lat…

Zakończenie – prognoza na kadencję 2024-2029

Na koniec wracamy do Brańska. Posilę się o własną prognozę nowej kadencji. Nie będzie ona długa. Po prostu liczę, że Pani burmistrz Agata Puchalska wykorzysta swoje wpływy, znajomości, doświadczenie i kompetencje, by pozyskać (nomen omen) „dla Brańska” jak najwięcej funduszy na różne inwestycje. Jeżeli rzeczywiście Sejmik pozostanie w rękach PiS-u, to Pani Agata nie będzie miała żadnego alibi. Nic – tylko pisać wnioski i brać. Jej radni mają spokojną, wysoką przewagę w RMB. Agata Puchalska może przegrać tylko i wyłącznie sama ze sobą. Po prostu wystarczy, aby nie popadła w pychę, nadmierną pewność siebie. Wierzę, że to jej nie grozi, skoro nie wzięła się w polityce samorządowej znikąd. Nie będzie nam tu raczej gwiazdorzyć jak Hołownia, który zapomniał, że już nie jest gwiazdą telewizji. Po prostu niech spokojnie wypełnia kolejne punkty programu, a wszystko dookoła powinno jej jak najbardziej sprzyjać.

Radnych jeszcze raz przestrzegam – broń Boże nie poczujcie się władcami Brańska. Postarajcie się być sługami brańszczan, a wtedy Wasza kadencja będzie najlepszą w historii tutejszego samorządu. Wypijcie sobie szampana, ale nie zachłyśnijcie się bąbelkami, bo będzie kac.

Pani burmistrz, niech nie boi się Pani podejmować trudnych decyzji. Niech nie słucha Pani nadmiernych pochlebców i twórców alternatywnych historii. Prawdziwa historia pokazuje, że najwięksi zwolennicy lubią czasami stać się największymi wrogami. Zdrowy umiar jest receptą na sukces – otaczanie się tymi, co wiecznie chwalą, zakłamuje obraz rzeczywistości – wtedy mówi się o przebywaniu w tzw. złotej klatce.

Pani Agato, mam więc nadzieję, że nie będzie Pani pozwalała na „skakanie sobie po pagonach”. Burmistrz to burmistrz – musi posiadać swoją dumę z pełnionego urzędu i nie powinien być dla wszystkich kolegą lub koleżanką. Nie można się dawać wszystkim „tykać”, ale i za wysoko głowy nosić też mu nie wypada. Będzie dobrze. Jestem o to spokojny, ale gdy coś nie będzie grać, to będę o tym alarmować brańszczan, póki będę miał takie możliwości i społeczny mandat.

Jeszcze raz serdecznie gratuluję wyboru Agacie Puchalskiej. Życzę Pani burmistrz samych sukcesów, które będą też sukcesami Brańska. Niech pracuje Pani na pełnej petardzie i z uśmiechem na twarzy. Niech stresów z tytułu pełnionej funkcji będzie jak najmniej.

Poprzednikowi Pani Agaty – za wszystko co Eugeniusz Koczewski uczynił dobrego dla naszego miasta – dziękuję i życzę mu dobrego odnalezienia się po wyborach. Burmistrzem się przecież bywa – to nie zawód na całe życie.

Zachęcam do dyskusji w komentarzach.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *